O wyższości Ratlerków nad Pudelkami!
O wyższości Ratlerków nad Pudelkami!
neosofista neosofista
3517
BLOG

Ratlerek.pl czyli jak nie zostałem milionerem

neosofista neosofista Gospodarka Obserwuj notkę 18

 

W uzupełnieniu do mej poprzedniej notki, w której przedstawiłem Państwu działający patent, jak zostać milionerem, (niekoniecznie w uczciwy sposób), a który to podpatrzyłem zbierając doświadczenia w różnych firmach, postanowiłem podzielić się z Czytelnikami mego bloga także mymi własnymi, uprzedzam, że nader skromnymi doświadczeniami związanymi z tym jak (niestety nie) zostaje się milionerem. Jeżeli tylko kogoś to interesuje, to zachęcam do lektury. Kto wie? Może komuś akurat się to do czegoś przyda? Może i ja sobie coś a propos tego uporządkuję?

 

 

Ratlerek.pl czyli jak nie zostałem milionerem

 

 

Wprowadzenie

 

Nazywam się Radosław Herka i mam dziś już (niestety?) skończonych 28 lat. Swoją przygodę z PC i od razu internetem zacząłem stosunkowo wcześnie, (jak na polskie realia), bo w 1997/98r. (Na marginesie: czy jest tu ktoś, kto pamięta tak „nowoczesny modem” jak Zoltrix 33.600 wpinany na slot ISA oraz „ppp” jako login i hasło w czarnym okienku dialogowym TPSA po wydzwonieniu 0202122?). Po pierwszym zachłyśnięciu się Internetem i przejrzeniu dziesiątek tysięcy stron www, dostrzegłem, że już nawet w Polsce, internet to nie tylko szeroko rozumiana rozrywka, ale także zaczyna to być poważny biznes i, przynajmniej dla niektórych w branży, bardzo opłacalny. I to mnie natchnęło!

 

Nie umiałem co prawda programować, bo jakoś nigdy mnie komputery nie wciągnęły od tej właśnie strony (wcześniej, na początku lat 90, miałem C64 i eksperymentowałem z BAISCiem, ale nie spodobało mi się to na tyle, aby się w to zagłębiać), uznałem jednak, że to jest przyszłość, tzn. Internet. Także dla mnie. I chociaż studia wybrałem humanistyczne, bo to akurat mnie bardziej "kręciło" w sensie naukowym, wciąż myślałem, co tu i jak wymyślić, aby zasiedlić jakąś niszę polskiej sieci dla siebie i stać się tym samym obrzydliwie bogatym - jak mi się marzy/ło. Mijały lata, ja sobie szczęśliwie studiowałem, nie myśląc przesadnie o tym problemie: co dalej?, aż nagle przyszło olśnienie!

 

 

Pomysł na biznes, czyli Ratlerek.pl

 

W pewnym momencie swego życia dostrzegłem, wydaje mi się, że jako pierwszy, nowe zjawisko w polskiej sieci o nazwie "pudelek.pl" Kurczę, to było takie genialne i wręcz proste - olśniło mnie. Aż się zdziwiłem, że nikt tego nie dostrzegł. Tego, co ja widziałem bez trudu i zaraz, szybko zacząłem blokować domenę ratlerek.pl aż wreszcie ją kupiłem. Byłem po prostu zszokowany, że nikt nie pojął, że właśnie ta domena i tylko ta może wykorzystać naming i świadomość marki do odwojowania pozycji na rynku, jaką zajął i niechybnie pogłębi, portal Pudelek.pl Po prostu cieszyłem się jak głupi ze swojego szczęścia.

 

Pomysł był "zajebiście" prosty (przepraszam za wulgaryzm). Studiowałem marketing wyborczy w ramach studiów dziennych nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, więc znałem się co nieco na zagadnieniu budowy wizerunku/marki produktu. Znałem bardzo dobrze mechanizmy rządzące ludzkim postrzeganiem. Przy czym podkreślmy: marketing polityczny, to najtrudniejsza dziedzina marketingu a ja u największych krajowych specjalistów w tej dziedzinie (akademickich przynajmniej) miałem z przedmiotów kierunkowych same 5tki. Z łatwością więc stworzyłem autorską koncepcję 3K, jak ją nazwałem, czyli strategię wejścia na rynek produktu (docelowego portalu ratlerek.pl) i zajęcia czołowego miejsca (obok albo przed pudelkiem) na rynku.

 

Strategia ta jest maksymalnie prosta i wręcz intuicyjna. Nie wgłębiając się w szczegóły merytoryczne, tj. mechanizmów psychologicznych (czy tez raczej behawioralnych - niekoniecznie zaliczając behawioryzm do psychologii), polega ona na tym, że gdy mamy pewien segment rynku, na którym dominuje wyraźny lider. Aby, startując od zera, (braku popularności marki), szybko przegonić jego konkurencję i zając jego miejsce lub pozycję mu równorzędna, trzeba zrealizować zawsze 3 punktowy plan i to niezależnie od tego, co sprzedajemy - co jest naszym produktem: czy jest nim partia polityczna, czy skarpetki.

 

 

3K – Punkt nr 1: Konfrontacja

 

Pierwszym krokiem, jaki zawsze musimy zrobić, jest Konfrontacja. Musimy nagle, gwałtownie, jakimś eventem, zaistnieć w świadomości konsumentów/klientów naszego produktu, którzy póki co dają zarobić liderowi rynku. Jak to zrobić? Cóż, to sekrety kuchni każdego marketingowca/plannera. W każdym razie kampanie kroi się zawsze na miarę produktu. W przypadku portalu pudelek.pl - lidera rynku bulwaru internetowego w Polsce, pierwszym rzucającym się w oczy atutem, jest naiming - nazewnictwo użyte do kreacji marki. Znak, zgodnie z logiką (syntaktyka, czyli nauka o znakach, to dział logiki), składa się z substratu materialnego w tym wypadku nazwy takiej, jak ją zapisujemy, czyli "pudelek" (w domenie .pl) oraz ze znaczenia, jakie przypisujemy tej nazwie.

 

A zatem, co znaczy wyraz "pudelek"? I czym jest pudelek.pl w takim razie? Co się znajduje pod adresem tej domeny? Michał Brański, twórca portalu Pudelek.pl zainspirowany amerykańskim TMZ, postanowił odpalić w Polsce podobny portal - plotkarski/bulwarowy/sensacyjny (nazwijmy to oględnie). Na nazwę dla swego dziecka wybrał właśnie domenę pudelek.pl Dlaczego? Pudelek to nazwa rasy psa. W domyśle jest to pies kojarzony silnie ze sławnymi, bogatymi i zepsutymi divami Hollywoodu - symbolami tego, co miał opisywać pudelek. Takim utartym stereotypem posłużył się Brański i nawet jeśli wtedy, kiedy go użył po raz pierwszy, nie był on aż tak powszechny w świadomości internautów/klientów, stał się nim z automatu, kiedy pudelek odniósł swój sukces. A niewątpliwie odniósł on sukces!

 

Konkludując, co jest nam potrzebne, aby wykonać pierwszy krok - czyli dokonać Konfrontacji? Jest nam potrzebny oczywiście produkt: portal, zapełniony kontentem etc. Ale to nie wszystko. Najważniejszym elementem tego portalu, będzie stety/niestety jego marka: nazwa. Skoro mamy już lidera (jest nim Pudelek.pl), to trzeba, aby przeprowadzić konfrontację, posłużyć się fortelem/wytrychem do świadomości konsumentów. Co może nim być? Oczywiście nazwa! Ile jest takich piesków ala pudelek w świadomości internautów? Takich stereotypowych piesków, które w jakiś sposób można intuicyjnie przypisać kategorii/segmentowi rynku, który zasiedlił Brański ze swoim pudelkiem i które właśnie można by wykorzystać w tym celu, aby je ze sobą skonfrontować? W mym przekonaniu jest tylko jeden taki piesek: ratlerek, który niesie za sobą bagaż odpowiednich skojarzeń i emocji w ogólnej percepsji klientów doceolowych. I nieprzypadkiem właśnie ja miałem wykupioną domenę ratlerek.pl! Ale po kolei...

 

 

3K – Punkt nr 2: Konkurencja

 

Mając gotowy produkt o nazwie ratlerek.pl można byłoby zacząć kolejny krok - czyli Konkurencję. Co to znaczy? Zacząć bić się z liderem rynku o jego klienta. Postawić klienta w charakterze widza. To już Starożytni Rzymianie odkryli, że dwie rzeczy są Ludowi niezbędnie potrzebne do życia i dając je, można zyskać przychylność tłumów: panem et circens! Chleba i igrzysk - wołał plebs już w okresie Republiki. Ja chleba rozdawać nie mogłem, zresztą to bardzo kosztowne "kupowanie sobie" "lubisiów". Taniej wychodzą igrzyska. Ludzie lubią walkę: to ich przyciąga na mecze futbolu, pojedynki bokserskie, skocznie narciarskie czy przed tv, kiedy ściga się nowożytny gladiator Kubica z innymi nowożytnymi gladiatorami. Konkurencja, to zatem nic innego jak walka: czysta bitwa. W mej koncepcji, niejako, że walka dotyczyłaby "bulwarowych tygrysów" - mogłaby by być wręcz dosłowna, obdarta z pozorów. "Krwawa" w swym spektaklu.

 

Bulwar sam w sobie operuje sensacją: kto z kim spał (z osób sławnych oczywiście), kto kogo zdradził etc. Przeto zakładanie rękawiczek przez ratlerka do walki z pudelkiem byłoby zwykła hipokryzją. Dlatego uważam, że nie tylko można byłoby, ale wręcz należałoby jedynie zachować pozory: takie "piwo, przymrożenie oka, bezalkoholowe" - zrobić kampanię bezpośrednio odwołującą się do lidera rynku i do naszej, ralterkowej, z nim walki o uwielbienie widzów z areny śmierci. Zrobić z kampanii reklamowej spektakl i go wyreżyserować. Tym w istocie byłaby kampania marketingowa produktu - kampanią wojenną. W jej efekcie nastąpiłaby kanibalizacja - czyli punkt trzeci każdego planu.

 

 

3K – Punkt nr 3: Kanibalizacja

 

Czym jest Kanibalizacja? Generalnie Kanibalizacja, to zjedzenie konkurencji. W przypadku klasycznego produktu, np. partii politycznych, (choć to akurat szczególny rodzaj produktu - stąd przekonanie, że marketing wyborczy to najtrudniejsza gałąź marketingu), obowiązuje zasada zero-jedynkowości: czyli walka jest grą o sumie zerowej. Znaczy to tyle, że jeśli ktoś zyskuje, to jednocześnie ktoś inny traci. Jeśli wyborca kupi nasz produkt/odda głos na nas, to nasz konkurent stracił ten głos/pieniądze klienta i vice versa. W przypadku portali internetowych jest trochę inaczej...

 

Komercyjne, masowe portale internetowe można zazwyczaj w całości oglądać za darmo (ich modelem biznesowym jest sprzedaż kampanii reklamowych w portalu). W internecie każdy może to robić, ergo celem portalu jest tzw. "miękka sprzedaż". Nie trzeba nakłaniać widza do zakupu/wydatku pieniędzy. Wystarczy, że będzie nas odwiedzał. W takim razie walka ta nie jest grą o sumie zerowej. Co to oznacza? Że zysk jednego nie oznacza straty drugiego gracza. Że widz owych igrzysk, które proponuję, nie tylko może "oddać swój głos" na pudelka, wchodząc na jego stronę, ale także "zagłosować" na ratlerka, go również oglądając i nie ponosząc przy tym kosztów materialnych innych, jak poświęcony na śledzenie obu portali czas.

 

Kanibalizacja zatem, czyli ostatni etap naszego marszu do zwycięstwa, - swoiste ukoronowanie, zwieńczenie dzieła, "konsumpcja" całej kampanii, - to w istocie zajęcie pozycji lidera. A to oznacza posiadanie co najmniej takiego samego zasięgu, jaki ma portal konkurencji. Ale to nie wszystko. Jest też drugie oblicze kanibalizacji, która pozwala zbagatelizować pozostałych pretendentów do korony lidera rynku.

 

 

Dlaczego to działa, czyli co z innymi konkurentami Pudelka

 

Ludzie lubią igrzyska a te odbywają się na scenie. Kogo zaś na tej scenie nie ma i kto nie umie się na niej znaleźć, tego w ogóle nie ma w percepcji widza. Ktoś taki traci zainteresowanie publiki, nawet, jeśli wcześniej ją miał. Ludzie patrzą się tylko na tych, co się biją, a nie na tych, co wołają: "patrzcie, a ja umiem stać na głowie" - tych ignorują. W Polsce przekonali się o tym dotkliwie zamilczani przez mainstreamowe media politycy, typu Janusz Korwin Mikke np. choć go jeszcze zapraszano do TV – głw. w charakterze błazna. Dbając o to, by ten przekaz, w jakiej roli on występuje, był jednoznaczny. A z drugiej strony Andrzej Lepper np. doskonale to zrozumiał i wykorzystał do autopromocji organizując medialne jatki. I choć nie zapraszali go na salony i do TV, umiał znaleźć się w wieczornym wydaniu Wiadomości i wreszcie w Sejmie.

 

Ludzie niestety wolą w przeważającej większości, ze swej natury (tacy po prostu są ludzie) wydarzenia bardziej nastawione na rywalizację, nawet (bardzo) ostrą! A w tej konkretnej walce (konkurencji) jest miejsce tylko dla tych dwóch piesków: pudelka i ratlerka. Pozostałe portale z tego samego segmentu rynku, stety/niestety, niezależnie ile by miały teraz Unikalnych Użytkowników byłyby skazane na niebyt. Byłyby wykluczone z tego spektaklu, albowiem na arenie biłyby się tylko te dwa pieski i tylko na nich skupiona byłaby uwaga tłumów. Tłumów, które łatwo zdobyć - już lubią sensację: wszakże czytują pudelka!

 

To byłoby najbardziej "krwiożercze" oblicze Kanibalizacji wedle mego planu. Albowiem na walce ratlerek vs pudelek, zyskaliby tylko po pierwsze niewątpliwie ratlerek.pl albowiem z przysłowiowego zera (brak UU) w bardzo krótkim czasie odnotowałby wzrost liczby UU aż do poziomu pudelka (kanibalizując jego Unikalnych Userów), oraz po drugie sam pudelek.pl albowiem walka taka nie tylko nie odebrałaby mu starych userów (nic nie stoi na przeszkodzie, aby ludzie oglądali i pudelka i ratlerka jednocześnie - jak kiedyś klienci kupowali dla równowagi i Wprost i Politykę), ale wręcz przydała nowych - czyli obecny zasięg pudla na pułapie 7,4 mln UU (dane ze strony grupy o2) mógłby wskoczyć na 9 mln UU lub więcej - i dokładnie, w przybliżeniu, tyle samo miałby ratlerek.pl

 

 

Czyż to nie jest złoty, genialny interes?! Jak relatywnie małym kosztem, niemalże od zera, zdobyć i utrzymać kilka milionów UU miesięcznie a co przekłada się wprost na zyski chociażby ze sprzedaży samej reklamy?!

 

W teorii tak... W praktyce wyszło inaczej:

 

 

Fakty - czyli jak to się skończyło?

 

A zatem wróćmy do momentu, kiedy wykupiłem domenę. Zachłysnąłem się własną ideą. Wierzyłem, że mam pomysł wart miliony i że tylko ja, mając tę domenę, mogę go skonsumować. Że nikt inny, beze mnie, mego pomysłu (strategia 3K) i domeny (ratlerek.pl), nie zdoła przegonić pudelka ani nawet go dogonić. No ale ja niestety nie miałem nic poza owym dobrem czyli: sobą, swoim pomysłem oraz domeną. Potrzebowałem jeszcze wspólnika. Koszta wejścia na rynek oszacowałem wtedy na bagatela 300k do 500k zł. Byłem skłonny odstąpić mniejszościowy udział za tą właśnie kwotę. Moją propozycją wyjściową było odstąpienie 20% w przedsięwzięciu w zamian za 500 000 zł. Wydawało mi się to rozsądną propozycją. Trzeba było jeszcze zdobyć inwestora. Kto mógł nim zostać?

 

Na pierwszy ogień uznałem, że pójdą koncerny medialne. Spreparowałem odpowiednie listy, w których przekonywałem adresatów do zainteresowania się pudelkiem.pl i nowo wzrastającym segmentem rynku internetowego: tzw. portali plotkarskich, przekonując jednocześnie, że dotychczasowa ich (adresatów) działalność jest mizerna i wskazując konkretnie dlaczego oraz co należy zmienić i zapewniając zarazem, że tylko ja mogę im pomóc zająć pozycję lidera (chciałem się pokazać w charakterze osoby, która wie o czym pisze). Takiego rodzaju listy rozesłałem do Springera, wydawcy Super Ekspresu, do Agory, Bauera i innych. Jaki był tego efekt? Cóż, nikt mi nie odpisał nigdy na me listy. Choć mam dowód pośredni, że je czytano.

 

Zauważyłem, że nagle pojawiła się konkurencja: Agora wystartowała plotek.pl, stosując się nawet do mojej koncepcji 3k a propos maskotki portalu, (miałem takie... "specyficzne uczucie" oglądając na billboardzie reklamującym plotka pieska typu ratlerek/chichuachua), Fakt i SE odświeżyli swe strony www etc. Nagle portali plotkarskich zaczęło powstawać na pęczki! A ja nadal stałem w miejscu... Nic to. Trzeba było działać dalej i to szybko. Jak „nie wypaliło” mi "zbratanie się z dużymi", postanowiłem znaleźć anioła biznesu tj. inwestora indywidualnego, który mógłby w to wejść. Koszt inwestycji bowiem był wtedy zbliżony a nawet niższy, od ceny mieszkania w Warszawie, które w szczycie bańki spekulacyjnej ludzie kupowali z zamiarem odsprzedania. Ci polscy „aniołowie biznesu” jednak radykalnie różnią się od zachodnich, (ale o tym później).

 

Pierwsze co zrobiłem, to opublikowałem pod domeną ratlerek.pl wizytówkę, w której przedstawiłem koncepcję 3K, kreśląc przed inwestorami wizję ogromnych zysków. Ogłosiłem się na szukam-inwestora.com.pl i tym podobnych portalach. Jakie były tego efekty?

 

 

TVN, czyli jak nie wystąpiłem w „Kapitalny pomysł” i zostałem szczekaczem z GLuta

 

Akurat TVN miała stratować swój program o nazwie roboczej "Kapitalny pomysł", który ostatecznie zrealizowano pod nazwą "Kapitalna szansa" bodajże (lub vice versa). Odezwał się do mnie pan z TVN i zaproponował casting. Uskrzydlony tą wizją, myślałem, że w TV liczy się show, a zatem zacząłem go robić w internecie wokół siebie i swojego pomysłu: chciałem przedstawić to jako argument przed gronem recenzentów/inwestorów (nie do końca znałem formułę) owego programu, że ratlerek już budzi kontrowersje oraz przed producentami programu na zasadzie: ja Wam dam show, weźcie mnie do programu. Widziałem po prostu w nim szansę, że nawet jeśli go nie wygram (500k zł na realizację projektu to główna wygrana) to i tak odniosę olbrzymie korzyści z jego emisji: będę miał darmową reklamę w TV i dzięki czemu dotrę do potencjalnego inwestora a także przyciągnę pierwszych userów.

 

I chyba właśnie to (pomijając jeszcze jedną kwestię), nie spodobało się ITI, właścicielowi TVN, Onetu oraz mej potencjalnej konkurencji: portalowi plejada.pl, który akurat wystartowali w tym czasie. W efekcie, po jednym castingu i pierwotnych zapewnieniach, że jestem w czołówce osób wytypowanych do udziału w programie, nie wziąłem w nim udziału. TVN postanowił za to pokazać różnych "ciekawych osobników" i ich "pomysły", typu "odwracanie grawitacji balonem" etc. (nie będę już wszystkich wymieniał, to żenujące - w czymże mój pomysł był gorszy od takich "śmiesznostek"? Bo miał realna szanse powodzenia?). Cóż, "chleba i igrzysk" - widzowie mogli się przynajmniej pośmiać z programu, ale nie była to rozrywka "wysokich lotów", niestety. Czułem się rozgoryczony. Dla mnie nie było w nim miejsca, ja zostałem z przysłowiową "ręką w nocniku". Miałem swoją domenę, szum na GoldenLinie (para poszła w gwizdek) i nic nie mogłem zrobić, poza sprzedażą domeny, za jakieś marne kilkanaście tysięcy zł (bo czym jest propozycja kupna domeny za kilkanaście tysięcy PLN w obliczu możliwości zajęcia pozycji lidera rynku przy jej użyciu? Rynku wartego miliony!) lub ew. zostaniem pracownikiem inwestora, który przejąłby pakiet większościowy.

 

Tu mała uwaga:

 

 

Przestroga dla startupowców

 

Macie pomysły, ba! Nawet gotowe produkty i nawet jakiś tam ruch i myślicie, że to są wartości dodane dla inwestora? Że właśnie dlatego będzie on skłonny w Was włożyć pieniądze? Nic bardziej mylnego! Nie w Polsce. Powiem Wam, jak to wygląda z mej, być może bardzo subiektywnej perspektywy, ale na pewno jest to jakiś głos w dyskusji. Jeżeli inwestorowi spodoba się Wasz pomysł, będzie chciał sam go zrealizować. Złoży Wam jedną z dwu propozycji: kupna Waszej firmy/pomysłu lub objęcia większościowego udziału w nim. To będzie zależało od wielu czynników, jakie inwestor przekalkuluje: np., czy chce mieć Was za pół-darmowych pracowników i czy to jest warte pozostawianie Wam skromnych udziałów, czy może taniej wyniesie go najęcie pracownika, bo choć w efekcie będzie musiał płacić mu (większą) pensję, to jednak zachowa 100% udziałów.

 

Potencjalny inwestor, (w Polsce przynajmniej), widząc startup kalkuluje: ile kosztowałoby go uruchomienie od zera czegoś podobnego pod nową, jego własną marką? I gotów jest ewentualnie kupić taki startup za cenę nie większą od tej kwoty. Jeżeli macie dobrze napisany skrypt i można go szybko dostosować, co skróci moment wejścia na rynek, gotów jest zapłacić niewiele więcej, niźli kwota, jaką musiałby wydać, aby wystartować podobny startup od zera. Dlaczego? Bo koszt pozyskania klienta/usera jest taki sam. Wydatki na marketing, jakie musi ponieść (w tym seo/sem) są dokładnie takie same, w przypadku kupienia Waszego dziecka - 7 cudu świata, (który jak wierzycie, jest po prostu zajebisty i ma wielki potencjał), co w przypadku wystartowania od zera pod inną domeną dokładnie tego samago, Waszego pomysłu. I to niezależnie od tego, że Wasza strona już działa, ma bazę danych i jakiś ruch (nawet ruch na poziomie kilkunastu/kilkudziesięciu tysięcy UU miesięcznie to nie jest coś, nie do odrobienia dla kogoś, kto wie jak to zrobić).

 

Tak właśnie myślą inwestorzy. I jeszcze w zasadzie tylko ci, co się znają na seo/sem, gotowi są ew. dopłacić za dobrą domenę, np. gdybyście startowali pod nazwą domeny synonimu branży: np. opony.pl czy opony.net etc. dla sklepu z oponami. Tak..., wtedy Wasz już zrealizowany startup kosztuje więcej, niźli komparatywny koszt uruchomienia podobnej inwestycji (pod nie tak atrakcyjną domeną). W każdym innym przypadku nie stanowicie ze swoim pomysłem wartości dodanej dla inwestora. Sorry, taka jest prawda. Jesteście po prostu nieatrakcyjnym dodatkiem do może i fajnego pomysłu. Kimś, z kim trzeba się podzielić i jeśli inwestor nie będzie musiał się z Wami podzielić, uwierzcie, nie uczyni tego - będzie wolał zadziałać na własną rękę, za 100% udziałów i zysków. Wszakże, dla niego to naprawdę niewielka różnica kosztów: na marketing wydać trzeba dokładnie tyle samo. Czy mnie to właśnie spotkało?

 

 

Pozamiatane?, czyli jak wygląda dzisiejszy rynek bulwaru internetowego

 

Cóż, patrząc chociażby na to, kto i jak klonował portal pudelek.pl można przyjąć, że tak. Ja oferowałem 20% za 500k zł w czymś, co oni za tę samą kwotę zrobili mając w tym 100% udziału. Na szczęście miałem racje: jak to pokazuje google trends lub alexa, w polskim bulwarze internetowym liczy się tylko pudelek.pl mający ok. 7,4 miliona UU a potem długo, długo nic. Najwięksi konkurenci pudla miewali góra po 2 mln UU w szczytach owdwiedzalności (ostatnio się to trochę zmieniło: plejada.pl korzystając z silnego wsparcia ITI i dostępu do materiałów filmowych koncernu, oraz nocoty.pl, część wp.pl, w jakiś sposób, z wielkim trudem, dobiły do połowy zasięgu pudelka).

 

O czym to świadczy? Że nadal jest miejsce i jest szansa na dogonienia pudla! Pudelek pokazuje, że rynek bulwaru internetowego nasyca się na pułapie co najmniej 7,4mln UU i że warto o ten zasięg powalczyć. I że nikt nie umie tego zrobić, bo nikt nie dorasta do pięt pudlowi w liczbie UU i to pomimo ogromnego zaangażowania potężnych sił i środków dużych graczy! Pytanie, czy ja umiem to zrobić? Nawet teraz, tyle lat po bumie na portale plotkarskie? Tak - wierzę, że tak. A zatem należy zadać pytania: czy owi inwestorzy, co wybrali startowanie od zera ze swoimi klonami pudelka postąpili słusznie? Czy może się pomylili? Czy popełnili błąd kardynalny?

 

I tak, i nie. Cóż... oni mają w każdym razie 100% udziałów i 100% zysków w swoich przedsięwzięciach i nawet jeśli są daleko za pudelkiem, to mając powiedzmy 1,5-2 mln UU, da się to przyzwoicie spieniężyć. Ja zaś co prawda mam 100% domeny, niestety jej nie wykorzystuję, albowiem nie stać mnie nawet na uruchomienie inwestycji. A w międzyczasie, co trzeba podkreślić, choć paradoksalnie nastał kryzys, to koszt uruchomienia inwestycji niestety wzrósł dwukrotnie i teraz potrzebowałbym, wedle mych skromnych szacunków, bagatela 1 mln zł aby zrealizować koncepcję 3K i zrobić z rynku bulwaru internetowego w Polsce show, w efekcie którego ratlerek.pl zostałby liderem, przynajmniej egzequo. Ale można to zrobić!

 

 

Co dalej czyli dlaczego to robię

 

Nie wiem, co dalej. Zapytacie może: czy wobec tego wszystkiego, jestem (już) skłonny do ustępstw? Do oddania się w kierat inwestora w zamian za szlachetną propozycję objęcia skromnego udziału we własnym pomyśle a może nawet do odsprzedania całości tj. domeny? Hm. Nie, nadal nie jestem skłonny oddać większości udziałów w przedsięwzięciu ani tym bardziej sprzedać swej domeny. Uważam, że objęcie mniejszościowego udziału w przedsięwzięciu, nawet za tak wysoką kwotę, nadal będzie opłacalne dla inwestora. Dlatego nie widzę powodu, aby rezygnować ze swoich warunków.

 

Koncepcję 3K zaś publikuję (raz jeszcze) wraz z moja historią - zapoznajcie się z nią. Może do czegoś Wam się przyda? Tylko, czy ta koncepcja Wam pomoże w czymkolwiek, beze mnie i mej domeny...? Chyba nie. Beze mnie, mej wiedzy i oczywiście domeny, Koncepcja 3K, przynajmniej w odniesieniu do rynku bulwaru internetowego, nic Wam nie da. Nie pobijecie pudelka. To Wam mogę niejako zagwarantować - sugerując się doświadczeniami wszystkich jego dotychczasowych konkurentów, których uważnie śledziłem w międzyczasie. Sama koncepcja zaś jest niejako uniwersalna, więc starczy mi co najwyżej sława kogoś, kto ją expressiss verbis wyraził jako pierwszy i tak nazwał. 3K to tylko pewien wzór postępowania. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach i aby ją skutecznie zrealizować, trzeba ją indywidualnie zaadaptować do każdego produktu z osobna, uwzględniając specyfikę rynku etc. Jeśli ktoś umie to proszę bardzo, niech to robi. Ja to zrobiłem dla ratlerka i w obszernej części ujawniam – ale tylko to, czego nie można powielić bez mojego udziału, a zatem to, co mi szkody nie przyniesie.

 

Postanowiłem też podzielić się z Wami moimi doświadczeniami, jak wygląda pozyskiwanie inwestorów w Polsce, dla swoich pomysłów. Nie jestem programistą. Jestem marketingowcem. Mój pomysł, to niemalże czysty marketing. Ale to nie znaczy, że nic nie mam, jak widzieli to niektórzy inwestorzy, żądając ode mnie „czegoś więcej”. Inwestorzy często pieprzą o innowacyjności, o tym, że chętnie by zainwestowali w coś „innowacyjnego”, nośnego, etc. Gówno prawda. Nie chcę już ad personam pisać który w co zainwestował a mnie pouczał, czego mi brak. Mój pomysł to czysta nauka - weryfikowalna eksperymentalnie prawda. Do zastosowania wprost dla domeny, którą posiadam. I to jest wartość przerastająca (większościowy udział) zarazem kapitał jak i gotowy, zaprogramowany produkt, choć niewątpliwie bezużyteczna bez tego kapitału oraz zaprogramowanego portalu. Nie mniej jednak zauważcie, że i vice versa: sam kapitał (i to duży) i byle jaki (choćby najlepszy) produkt, nie gwarantuje zrównania się z liderem rynku!

 

 

Dla zainteresowanych

(może są tacy, dla których, to co napisałem, to „za mało”?)

 

Napisałem pewną pracę, w której dokładniej wszystko wyjaśniam, mimo wszystko, językiem w miarę przystępnym. Poniżej linkuję dwa dokumenty: kopię listu, jaki wysłałem do Coca-Coli wraz z "małym" traktatem, w którym, mam taką nadzieję, wyłuszczyłem co i w jaki sposób działa (był to załącznik do tego listu) i dlaczego właśnie mam rację. Dlaczego Koncepcja 3K działa i w jaki sposób ratlerek.pl odniósłby sukces. Była to w zasadzie moja ostatnia próba podniesienia tego pomysłu. Liczyłem naiwnie, że list dotrze do osoby, która studiowała marketing. Do osoby decyzyjnej, która zrozumie pomysł i zechce go wykorzystać a przynajmniej przekaże go do rozpatrzenia osobie decyzyjnej.

 

Niestety, list trafił do opiekuna wskazanej w liście marki należącej do CC (chciałem zainteresować CC możliwością wykorzystania koncepcji 3K przy kampanii ich produktów: zwłaszcza napoju energetyzującego Burn), którym okazał się mój rówieśnik a nawet imiennik. Niestety była to jednocześnie osoba bez akademickiej wiedzy z zakresu marketingu oraz psychologii (psychotechniki) i prakseologii (socjotechnika) - mianowicie był to absolwent AWFu. Cóż, nie do mnie należy ocena personalnych decyzji HRowców Coca Coli, ale do dziś nie dostałem na mój list żadnej odpowiedzi a to, do kogo trafił (i że trafił) ów list wiem doskonale, albowiem potwierdziłem telefonicznie, w rozmowie z sekretarką, że list dotarł i został przekazany do dyspozycji właśnie tej osoby. Miałem uzyskać odpowiedź, kiedy się z nim ten pan zapozna. Czyżby więc nie przeczytał? A może tylko nie zrozumiał? Nie ważne...

 

 

Radosław Herka

 

 

Załączniki

 

List:

http://docs.google.com/viewer?a=v&pid=explorer&chrome=true&srcid=1AcCVzWdqZuQRbMAeZn5tllcPB-9jMKWU1bci8rAMC36_EbA_Bg4rsXj2419w&hl=en&authkey=CM-0_aEM

 

Strategia:

http://docs.google.com/viewer?a=v&pid=explorer&chrome=true&srcid=1mXOOisXnNDy_m__XwjmJmeXDEs_dsSQSuDcIQgxDhShhM6EgkXMBBX3ag7_a&hl=en&authkey=CMrX5KcC

neosofista
O mnie neosofista

Homo homini lupus est

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka