neosofista neosofista
777
BLOG

Narodowcy i Konserwatyści w SLD? Stanowisko własne nacjonalisty,

neosofista neosofista Polityka Obserwuj notkę 7

Co za koincydencja! Chociaż może to nie koincydencja - bo przecież człowiek wierzący w przypadki nie wierzy a jedynie w Opatrzność Bożą..? Nadarza się mianowicie okazja do wyjaśnieina pewnej kwestii - czym było kiedyś (bo przynajmniej od Olejniczaka a już na pewno Napieralskiego nie jest) SLD i z jakich ludzi składał się kiedyś elektorat tej partii - wtedy, kiedy jeszcze za Leszka Millera odnosiła ona sukcesy. No i przede wszystkim, chodzi o znalezienie odpowiedzi, czy w PZPR a przynajmniej w SLD, mogli być Narodowcy i Konserwatyści?

Na wstępie się przedstawię. Nazywam się Radosław Herka. Mam 29 lat. W liceum byłem zwolennikiem Janusza Korwin-Mikkego, jednakże w trakcie studiów, w 2003r. wstąpiłem do SLD i FMS i działałem weń czynnie w strukturach koła Warszawa Ursynów do końca 2005r. Jestem polskim nacjonalistą (i zawsze nim byłem - choć nie zawsze publicznie to manifestowałem). Raczej konserwatystą, - choć dość "miękkim" a co wyjasnię dalej. Obecnie, na powrót, od 5 lat jestem sympatykiem i wyborcą JKMa i głosowałem nań "nawet" wtedy, kiedy UPR startował wespół z list LPR i PR Jurka. Podoba mi się też to, co ostatnio robi ONR i nie mam za bardzo takich dylematów, jakie ma Horatius na ich temat, choć zasadniczo reprezentuje podobny do mnie swiatopogląd - Konserwatywno-Liberalny. Chciałem właśnie z tej perspektywy opowiedzieć Wam co nieco...

Przede wszystkim chciałem Państwa zapoznać z notatką Kisiela o Adamie Wielomskim z Konserwatyzm.pl, który gratuluje Leszkowi Millerowi zwycięzstwa w wyscigu o fotel przewodniczącego SLD i życzy mu sukcesów w walce z Palikotem. Kisiel czuje się z tego powodu wyraźnie oburzony. Wkleja nawet zdjęcie Wielomskiego z Jaruzelskim i, pisząc kolokwialnie, jedzie po nim, zaliczajac go do grona "Polaków komunistów, czyli praktykujących katolików, z inklinacjami peerelowskimi", którym następnie imputuje kilka "miłych" przymiotów pod ich adresem w zdaniu "Typ taki wykazuje szczególną słabość do sowieckich polityków w Polsce i niechęć, a często nawet nienawiść do polityków niepodległościowych, np. do Jarosława Kaczyńskiego". No i właśnie ten post a także owe dwa zacytowane zdania, jako jego puenta, stanowi punkt wyjścia dla moich dalszych rozważań, które będą  polemiką do poglądów autora ww. notatki.

Nim jednak to nastąpi, jeszcze kilka słów o mnie i moich wyborach politycznych. Zanim na S24 pojawiła się ww. notatka Kisiela, tak się złożyło (koincydencja), że prowadziłem dziś dyskusję z Alexem_Disease, z którym się znam i spieram jeszcze od czasów blogowania na pardon.pl W tymże własnie sporze, odpierając moje drwiny pod swoim adresem, Dis zarzucił mi, że należałem do SLD i że rzekomo byłem socjalistą. W reakcji na ów post spłodziłem replikę, w której eksplikowałem swoje polityczne i życiowe wybory. Oto jej treść:

@Alex_Disease

A Ty nadal nic nie rozumiesz... Pisałem już o tym w kilku odrębnych wpisach i komentarzach, ale wciąż czeka na napisanie ten jeden - wyjaśniający od a do z co ja tam robiłem i jak trafiłem;)

Odpowiem Ci tak, że na pytanie mego kolegi expratyjnego, co razem robiliśmy w SLD - ja ze swoimi (narodowymi i JKMowymi) poglądami w tej partii, odparłem, że zbierałem cenne doświadczenia;) I uwierz mi, wiele się tam nauczyłem i trochę ciekawych rzeczy podpatrzyłem. A socjalistą nigdy nie byłem, co najwyżej socjalliberałem.

Pamiętaj, SLD było swego czasu JEDYNĄ naprawdę liberalną partią parlamentarną w Polsce. I do SLD wstąpiłem, kiedy Michnik ze swoją G. Prawdą zaczął niszczyć SLD i Millera. Otóż zapamiętaj sobie - jeśli kogoś Michnik zaczyna niszczyć, to jest to sojusznik, którego trzeba wspierać - przynajmniej, dla narodowca, którym zawsze byłem.;)

To, co mnie odróżniało od reszty narodowców i spychało na lewo, to mój, nazwijmy to, "preterreligijny" stosunek do "bogoojczyźnianej" tradycji. Uważałem się wówczas za ateistę - co Dzięki Bogu już mi przeszło bezpowrotnie. Prawica ateistyczna - takiego pojęcia wówczas nie było. Zresztą, miałem i nadal mam alergię na styropian.

Z tych kilku powodów, suma sumarum, w 2003 r., kiedy po wybuchu Afery Michnika-Rywina (to, co zrobił Michnik, manipulując taśmami i czasem ich ujawnienia, sugeruje, że powinien siedzieć wraz z Lwem i kiblować), SLD najbardziej zaczęła dołować w sondażach, ja wszedłem na pokład tego tonącego okrętu a propos formowania się FMSu (i te doświadczenia polityczne, z okresu formowania się FMSu są naprawdę unikalne).

W SLD kariery nigdy nie zrobiłem. Mój szczyt, szczytów, to członek pierwszej Rady Warszawskiej FMS, oraz członek komisji statutowej oraz programowej FMS, w których powstawał pierwszy program tej organizacji (zresztą zjechany przez Gazetę Wybiórczą do cna i spłycony do postulatów legalizacji i opodatkowania - trawki, prostytucji i czegoś jeszcze). Tak się składa, że 80% treści tego programu, bardzo liberalnego ekonomicznie nadmieniam, przypisuję sobie. Podobnież redakcję i poprawki, jakie naniosłem w języku prawnym. No nie ważne.

Z SLD rozstałem się w 2006r., kiedy nie płacąc składek, po prostu mnie zeń wywalili. Nie wiem, jak z FMSem - bo tam składek nie było a i sam podania o wypisanie nie składałem, ale nawet jeśli figuruje weń, jako martwa dusza, to z chwilą ukończenia 30lat, sami mnie wykreślą - czyli za rok dokładnie.

Ot, i cała moja historia w skrócie. Będąc w SLD, jako były zwolennik UPRu, znalazłem weń jeszcze co najmniej dwóch UPRowców, - w tym jednego znanego swego czasu publicznie, Piotra "Voynara" Wojnarowicza, pierwszego sekretarza warszawskiej FMS. Obecnie chyba ONRowca i tradycyjnegokatolika;) Zatem takich jak ja "kwiatków" w SLD bywało więcej. ;)

A! I będąc w FMS i SLD nigdy nie uświadczyłeś mnie na żadnej paradzie/marszu równości - zawsze się jakoś wymigiwałem. Chociaż, jak poszukasz dobrze, to może znajdziesz moje zdjęcia z innych akcji, jak palenie pochodni (LOL - my w SLD paliliśmy pochodnie) na wiecu pod Zachętą w rocznicę śmierci Narutowicza (wiem, dla niektórych wstyd dla Narodowca, że tak czci się Masona, ale akurat nie tak sobie tłumaczyłem moja tam obecność).

Nawet, jak poszukasz, to znajdziesz zdjęcia z mną spod pałacu prezydenckiego, (kiedy Kwacha nota bene tam nie było) na wiecu w sprawie liberalizacji ustawy aborcyjnej (tu, może trochę nie po chrześcijańsku, uważałem i w sumie nadal to podtrzymuję, że człowiekiem stajemy się w procesie wychowania a nie rodzimy. Zaś płodu, zwłaszcza we wczesnym stadium, ma zasadzie grusza-gruszka, jabłko-jabłoń, nie utożsamiałem z człowiekiem. Zresztą samo chrześcijaństwo uważało swego czasu, że dusza w płodzie nie zamieszkuje w tym wczesnym stadium).

Nie było mnie tez, poza pardami równości, na marszach poparcia Jaruzelskiego 13 grudnia, choć akurat moja absencja nie wynikała w tym przypadku z jakiejś szczególnej awersji - do Jaruzelskiego i Stanu Wojennego mam racjonalne podejście, - za co od części prawicy obrywam i obrywałem nawet na pardonie, ale po prostu, jakoś... nigdy mi nie było po drodze się na te manifestacje nocne i mroźne wybrać;)

Owszem. Będąc już w SLD próbowałem swój ten wybór uzasadnić i podbudować ideologicznie - ale nie Marksem i Engelsem bynajmniej. Z potrzeby "racjonalizacji" mojego ówczesnego wyboru i dla komfortu psychicznego, pochwalałem socjaldemokrację, wyprowadzjąc ją z Polityki Arystotelesa - za co nawet, za moimi plecami, nazywano mnie w FMSie i SLD "Arystotelesm" właśnie (z przekąsem oczywiście). Uważałem się też za dziecko Oświecenia i Rewolucji Francuskiej - i tego akurat się wstydzę dziś, ale cóż... Wówczas miałem "oświeceniowy umysł".

No i tyle. Ot i cała historia.

Pozdrawiam!

Radosław Herka

 

Może jeszcze uzupełnię, dla tych, co takie "smaczki" lubią wyłapywać, nie, nie pochodze z rodziny komuszej. Mam pochodzenie mieszczańskie, robotnicze. Ojciec za komuny był w Solidarności szeregowym członkiem a mama, rzeczywiscie, zapisała się w latach 70 do PZPR - również, jako szeregowy członkek - tylko i wyłacznie po to, aby nie być poszkodowaną przy dzieleniu róznego rodzaju beneficjów dla "klasy pracującej", co zważywszy na ich brak dla szeregowych członków, można nazwać naiwnością, (bo trudno nawet określić konformizmem). Ot i tyle. W IPNie moich przodków nie ma i nie znajdziecie ich na indeksach Listy Wildsteina. 

A zatem przejdźmy do polemiki...

Wypada ją zacząć od postawienia pytania o "inklinacje peerelowskie" - co to niby znaczy? A zatem trzeba cofnąć się do PRLu i zapytać, kto go budował? Czy wszyscy, którzy w nim żyli i robili kariery, (włącznie z braćmi Kaczyńskimi - nie wspominając o ich ojcu! A co podkreślam, bo Kisiel tutaj wyskakuje w swym tekście o jakiejś nienawiści wobec Kaczyńskich ludzi o owych "inklinacjach"), to byli zdrajcy i sprzedawczycy - miłośnicy Radzieckiego Sojuzu? Nie wydaje mi się. Twierdzę wręcz, że było inaczej. Jak? Pisałem już o tym, więc może wklję fragment swej wcześniejszej wypowiedzi:

"PRLu nie budowali tylko zdrajcy i sprzedawczyki, ale także ludzie, którzy wiedzieli, że Polska jest jedna i że patriotą jest się w kraju a nie na obczyźnie. Większość, którzy wtedy żyli, chciało odbudować kraj, tak dotkliwie zrujnowany wojną. To byli ludzie o postawie prospołecznej, dla których PRL był jedyną alternatywą. Krawiec kraje, jak mu materii staje a ta była z przyczyn od nich niezależnych, z czerwonego sukna. Więc aby doszyć do niej fragment białego płótna, godzili się na to, czego zmienić nie mogli."

To pow. to fragment "Polskiej Rzeczypospolitej Specjalnej" mojego autorstwa, do której jeszcze będę się odwoływał w niniejszej polemice nie raz. Dlatego serdecznie zachęcam do przeczytania całości tego tekstu dostepnego m.in. tutaj: http://neosofista.salon24.pl/280908,polska-rzeczpospolita-specjalna aby mieć pełniejszy obraz tego, do czego się odwołuję. Tekst zresztą wydaje sie być moim zdaniem ciekawym studium nt. naszej współczesności. Nie ukrywam, subiektywnym studium - widzianym z mej perspektywy, ale... to bardziej tekst o specsłuzbach - ich genezie i ewolucji na przestrzeni wieków, począwszy od starożytności, a na ich emancypacji w PRL i mutacji PRLu w III RP skończywszy. No nie ważne. Kto zechce, przeczyta.

Wracając do PRLu. Niewątpliwie, czemu nie zaprzeczam, PRL nie był formą suwerennego, niepodległego państwa polskiego. Został nam narzucony siłą przez ZSRR i do 56r. przynajmniej, byliśmy faktycznie kolonią Sowdepii. Elitę PRLu tego okresu - Stalinowskiego, - stanowili rodzimi komuniści najgorszego sortu oraz osadzeni na stolcach komuniści, członkowie Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, czy Zachodniej Ukrainy, którzy z Polską mieli tyle wspólnego, że kiedyś ich przedków do Polski zaprosił Kazimierz III Wielki, król Polski, ratując ich przed prześladowaniami i pogromami w Europie Zachodniej a po 44 ci (mniej lub bardziej liczni - ale takie są niestety fakty) reprezentanci owego Narodu Wybranego postanowili nam za tę wielowiekową gościne podziękować w dość haniebny sposób. Do ich grona, o czym mało osób dziś pamięta, należał m.in. Jacek Kuroń i jego rodzina - człowiek, który się otwarcie cieszył swego czasu, że Lwów należy do Ukrainy i który sympatyzował wyraźnie z Ukraińcami. Ale to wątek poboczny - który szerzej, choć bez nazwisk, rozwijam w wyżej linkowanej PRS.

Na tle tej antynarodowej chołoty szczególnie wyrózniał się PAX, stworzony przez środowiska przedwojennego ONR właśnie. Spadkobiercy ideii Dmowskiego to niewątliwie Polacy i Nacjonaliści a także konserwatyści, którzy w PRLu, co niektórych mnoże dziwić, poparli tenże PRL! A konkretnie opcję reprezentowaną przez Moczara, który też, choć menda, to jednak po pierwsze polska - narodowa, rodzima menda, która nie "dorastała politycznie" w ZSRR a w kraju - w partyzantce PPRowskiej. I tym właśnie akcentem wyraźnie odróżniała się (mimo wszystko), na tle ww. internacjonalistycznej i proradzieckiej chołoty. Sam Gomułka przecież - wieloletni gensek PRLu, też był z tego "pnia" i nawet w okresie stalinowskim "kiblował" za odchylenia narodowe i reakcyjne!

Sami więc widzicie, że obraz PRL, jaki się Wam, Drodzy Czytelnicy, mienił dotychczas w świetle uprawianych od 20lat "styropianowych legend legitymizacyjnych" (za pośrednictwem których "styropianowi bohaterowie" próbują uzasadniać swe "prawo do tronu" tj.sprawowania władzy w III RP - a w zasadzie jej zewnętrznych znamion zaledwie, że napisze Michalkiewiczem), jest co najmniej niepełny i dość zniekształcony. A żeby jeszcze ten dysonans poznawczy w Was pogłebić, nadmienię, że współczesny wzór patriotycznych cnót, Antoni Macierewicz, w latach młodości, jako student - co zresztą mu JKM i nie tylko on wypominał publicznie, - spacerował po Warszawie ucharakteryzowany na Che Guevarę! Że o jego ówczesnej sympatii do ZSRR nie wspomnę! A już zupełnie przemilczę mniej znany fakt z jego życia (a co kiedyś zasłyszałem od byłego żołnierza KBW, który w latach 90 skończył karierę w sztabie generalnym WP w stopniu pułkownika), że jego, tj. Macierewicza przodkowie i najbliźsi członkowie rodziny aktywnie walczyli z PRLem! Na dodatek zbrojnie! W Bieszczadach! Jeno w szeregach OUN UPA...

Czy Pan pułkownik WS... ze Sztabu Generalnego kłamał? Nie wiem. W każdym razie tym on tłumaczył szczególną zażyłość pana Macierewicza do WSI (której "klany" - patrz PRS, - składały się z weteranów tejże szczególnej formacji - Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, - który dał przysłowiowego łupnia bieszadzkim Ukraińcom z UPA). I nawet jeśli to o OUN UPA Macierewiczów, to bujda, pozostaje jeszcze Antoni "Che" Macierewicz i chociazby naoczny świadek jego mody - Janusz Korwin-Mikke. Przyznacie, że ciekawy to tygiel ludzi i ich postaw mieliśmy w tym PRLu a i dziś mamy - bo do dziś on przecież przetrwał.  A nawet dziwacznie zmutował, tak, że potomek Rajmunda Kaczyńskiego - którego PRLowski życiorys jest dość... "kontrowersyjny", - czyli Jarosław Kaczyński i Św. P. Lech Kaczyński, (a u ich boku ww. Antoni Macierewicz), uchodzą za liderów polskiej, narodowej prawicy! A są to ludzie, (Kaczyńscy), którym naprawdę mocno wypominano robienie kariery za PRLu! I w tym świetle, przyznacie szczerze, dość śmiesznie brzmią słowa, które zapisał Kisiel, o "Polakach komunistach..." co to "nienawidzą polityków niepodległościowych, np. Jarosława Kaczyńskiego"?

Nie, bynajmniej, nie atakuję Jarka (ani Antoniego). Darzę go nawet sympatią. To pow. zaprezentowałem tylko i wyłacznie w celach polemicznych. Uważam, że serio drzemie w nim (Jarku a i Antonim mam nadzieję - co wyjasniłem w PRS) polska dusza i że on sam uważa się za patriotę. Tego nie neguję a szanuję. I przez to jest mi on dużo bardziej bliższy od takiego np. prof. Nałęcza, z którym miałem przyjemnosć zapoznać się w Sejmie, na pewnym zamkniętym spotkaniu, w wyselekcjonowanym gronie sympatyków i członków SDPL (tu wyjaśnię, że nigdy w SDPL nie byłem - w tamtym czasie byłem w SLD, ale na owo spotkanie zawędrowałem pewnymi bocznymi i koleżeńskimi ściezkami), na którym to spotkaniu ów prof. Nałęcz mówił do audytorium wprost, expressis verbis, że SDPL jest za powołaniem państwa ponadnarodowego - Unii Europejskiej i wejściem w jego skład Polski a co oznaczałoby koniec niepodległości Polski i dlatego, ze względu na opór wyborców, nie mogą tego wprost im mówić i muszą ubierać swoje idee w bardziej tolerowalne słowa, jak integracja etc.

To było w 2004r. i nigdy dot. o tym nie pisałem, czując się mimo wszystko zobowiązany, aby róznego rodzaju inside news jakie zdobyłem będąc w tym gronie towarzyskim zachować dla siebie. I w zasadzie mam zamiar nadal tak postępować - bo mimo wszystko nie godzi się, aby upubliczniać informacje, które jednak godzą wprost w pewne osoby, a ich pozyskanie (informacji) zawdzięczam zaufaniu tych osób lub osób, za pośrednictwem których się do nich zbliżyłem. Dlatego innych, pikantnych informacji ode mnie nie oczekujcie bo ich nie przeczytacie. A to, co opisałem pow. o Nałęczu? Cóż, po pierwsze to podobno (tak słyszałem, ale czy mogę w to wierzyć? Tego chyba nikt nigdy nie dojdzie) prof. Nałęcz powiedział to, co powiedział, bo wykonywał wówczas obowiazki służbowe w owej partii, ale prywatnie mysli inaczej i jest piłsudczykiem i że teraz już, dzięki nowemu przydziałowi i oddelegowaniu go do Pałacu Prezydenckiego przez owe tajemnicze siły zw. z MON, że nie musi się już dusić w oparach SDPLowskich (i że podobno mu one ciążyły na sercu - w świetle jego piłsudczykowskich sympatii), a po drugie z Panem Nałęczem bruderszaftu nie piłem i sądzę, że mnie nawet nie pamięta - na spotkaniu siedziałem milczkiem i widzieliśmy się tylko raz, w większej grupie.

Wracając do polemiki, która się już bardzo rozrosła i wzbogaciła o wątki poboczne, to chyba pora na pierwsze podsumowanie i wnioski. Po pierwsze, nasza Polska historia jest bardzo pokręcona. Choć jedni AKowcy niewątpliwie gnili po wojnie w katowniach UBecji, to inni AKowcy, jak Rajmund Kaczyński, mogli w PRLu robić kariery i to jeszcze w dobie stalinowskiej! WiNowcy i NSZowcy walczyli z sowieckim okupantem, a zdrugiej strony mogli i zapisywali się do kolaborującego PAXu. W samym PZPRze, zwłaszcza od lat 70, niewielu było "ideowych" komunistów. Przeważali karierowicze. Zdarzali się też, choć to jest właśnie przedmioptem sporu, patrioci i narodowcy, którzy do PZPRu niejako zostali przymuszeni - okolicznościami i koniecznością dostosowania swoich aspiracji do wymogów formalnych. Często rzeczywiście byli to ludzie wierzący - katolicy, jak napisał Kisiel. Na ich opisanie oraz ich postaw wydaje się być właściwy pewien dowcip/anegdota:

Królowa Holenderska, (a może Belgijska? - mniejsza o to) zapragnęła odwiedzić nasz socjalistyczny przybytek a działo się to w dobie realnego socjalizmu - zaraz po którejś z "odwilży". Na trasie wycieczki zaplanowano Kraków, no i na aparatczyków padł blady strach - jak jej pokazać owo historyczne miasto w kontekście socjalistycznej propagandy? Wybrano najzręczniejszego z miejscowych notabli, tak aby pokazał Królowej jedno i drugie opisując należycie - tj. prezentując tradycję w cieniu nowoczesności.

KaCyk okazał się być nader zręcznym lawirantem, niestety przyszedł czas, aby po wycieczce do Nowej Huty pokazać Królowej stare miasto i rynek - a tam przecież i Sukiennice i Kościół Mariacki. KaCyk oprowadza więc ostrożnie Królową i mówi "-a to oto jest Kościół Mariacki", - królowa zdziwiona, ale milczy... "-A tutaj są Sukiennice. Tu lokalni kupcy handlują z mieszkańcami" - to już zupełnie wyprowadziło Królową z równowagi i zapytała; "-Najpierw pokazał mi Pan Kościół, cóż to?! Ja myślałam, że wy jesteście ateistami, że nie wierzycie w Boga?!", "-My droga Królowo, jako naród, jesteśmy wierzący, acz niepraktykujący." - odpowiedział ze stoickim spokojem KaCyk, ale Królowa kontynuuje; "- A teraz jeszcze te Sukiennice, handel, kupcy?! Ja myślałam, że wy jesteście komunistami?!". "-Jesteśmy Droga Królowo praktykujący, choć nie wierzący..." - odpowiedział partyjny aparatczyk.

No i co by tu dodać? Niby dowcip a ile w nim prawdy! Tak samo było z przyjaźnią polsko-radziecką - byliśmy praktykujący, choć chyba niespecjalnie wierzący (nie licząc poststalinowskich bękartów, które z nostalgią wspominały czasy, zanim po 56r. ich Gomułka nie "zczyścił" (to prawda, że nie wszystkich) za krzywdy, jakich z ich strony doznał. Ale czego Gomułka nie zczyścił wtedy, to Moczar (przy co najmniej aplauzie jesli nie pomocy legendarnego dowódcy AK, gen. "Radosława" - jego kumpla od kieliszka nota bene), w 1968 przy okazji nagonki się pozbyli. Oczywiście ucierpieli też niewinni! Ale nie tylko oni... I nie tylko Zydzi. Zresztą odnotowania wymaga fakt, że jak jakiś kongres amerykańskich Zydów chciał wtedy Gomułkę potepić za antysemityzm i prześladowanie Żydów, to ówczesna premier Izraela, pani Gołda Meier wystąpiła publicznie i zprotestowała! Powiedziała, że on (Gomułka) pozwala tylko Żydom powrócić do swej ojczyzny - Izraela!

I faktycznie, z Izraelem mieliśmy, jako PRL, zawsze bardzo dobre stosunki (mimo blokowego - bloku państw Układu Warszawskiego, - wspierania OWP) a co mi kiedyś pewien kompetentny człowiek objaśnił, że podobno mieliśmy wtedy tajną umowę miedzyrządową między PRL a Izraelem, która polegać miała na tym, aby wyekspediować do Izraela, nadmieńmy osłabionego wówczas bardzo silnie pod względem demograficznym i będącego w ciągłym zagrożeniu ze strony wszystkich swoich sąsiadów (vide Wojna Sześciodniowa z roku 1967r.) jak najwięcej Żydów. Otóż owa kompetentna osoba kazała mi popatrzeć na roczniki statystyczne Izraela - ile ludności liczył Izrael w 1967 a ile w 1969 i zastanowić się, jaki to miało wpływ na ilość rekruta dla CaHaL ;) Oj, rozmnożyło się ich niebagatelnie dużo wtedy - polecam wyszukać te dane! Więc nawet jeśli miałbym nie wierzyć tym rewelacjom owego kompetentnego interlokutora, pozostają wciąż suche fakty - a te; ów wzrost ludności Izraela, dobre stosunki Polsko-Izraelskie w dobie PRLu oraz obrona Gomułki przez Gołdę Meier, to dość, aby dać do myślenia.

Kontynuując, Kisiel, a wraz z nim cała rzesza Moich Zacnych Rodaków, ma zupełnie wykoślawiony obraz tego, kto był (też) polskim patriotą. I jaki był, czy też jaki również bywał, skład osobowy członków PZPR. Byli weń rzeczywiście, "Polacy komuniści", nadmieńmy, że bardzo konserwatywni obyczajowo - choćby, jak Gomułka, w okresie PPRowskim prowadzili sami dość rozwiązły tryb życia (Kościół w kwestii moralności miał sojusznika w osobach partyjnych notabli na każdym szczeblu hierarchii organizacji partyjnej, począwszy od gminnej w zwyz). A czepianie się Kisiela, że Wielomski po pierwsze cyknął sobie zdjęcie z Jaruzelskim, a po drugie, chwali Millera, - co stanowiło przyczynek do objechania go w ten sposób (tekstami o "Polakach komunistach...", - znaczy, że Kisiel nic nie rozumie: ani o PRLu i PZPRze, ani o Stanie Wojennym i Jaruzelskim, ani o Millerze ani o tym, kto i dlaczego głosował na SLD już w III RP. Otóż wyjaśnię to, zaczynając od końca:

Wielką klęską SLD doby Olejniczaka a następnie Napieralskiego, było po pierwsze (Olejniczak) bratanie się ze zdrajcą Borowskim i karmienie go miejscami na listach wyborczych oraz próba budowania LiDu ze środowiskiem UW Geremka (w odróżneniu od KLD Tuska) - ale to akurat nie ma znaczenia dla tych rozważań, więc nie będę tego rozwijał. Ważniejsze było odejscie przez ww. od konserwatywnej (sic!) linii partii, jaką miała SLD za czasów np. Leszka Millera.

SLD to formacja, w której prominenci, jak np. Józef Oleksy czy Leszek Miller, byli ministrantami w dzieciństwie i coś im z tego wychowania niewątpliwie zostało. Wyborca "lewicowy" doby lat 90 i pierwszej połowy 2000-ych wcale nie był "postępowy". Nie chciał związków par jednopłćiowych, nie chciał gejowskiej propagandy, i wszystkich tych cudacznych pomysłów, które zaakcentowali "młodzi liderzy" lewicy, zwiastując tym samym jej klęskę po odejściu Leszka Millera z fotela przewodniczącego partii. "Klasyczny wyborca SLD" z okresu przed Aferą Mincnika-Rywina był, jak sama partia SLD - którą, nadmieńmy, opisywał wówczas Sierakowski jako partię centrowo-prawicową! Jedyne "lewicowe odchyły" wyborcy SLD w tamtym okresie dotyczyły przede wszystkim kwestii socjalnych (ale bez przesady - całkiem sporo drobnych przedsiębiorców głosowało na SLD w nadziei na takie reformy, jak podatek liniowy, który wprowadził, ku zgrozie Sierakowskiego, właśnie Miller!). Było też wyraźne odchylenie antyklerykalne - w nadziei, że SLD nie będzie tak... nie będzie takie, jakie było w tych kwestiach aż do obrzydzenia AWS i jej rozliczne antenatki.

No i tyle lewicowości było w SLD w tamtym okresie. To była partia konserwatywno-zachowawcza z silnym skrzydłem postPRLowskim - zarazem ludzi darzących miniony ustrój resentymentem, jak i osób, które się wówczas związały ze strukturami władzy PRL. Zwłaszcza w końcowym dla istnienia PRL okresie. No i ich dzieci oczywiście (a co też nie jest bez znaczenia). Taki był "konglomerat" wyborców, członków i sympatyków, w którym "postępowa" mniejszość walcząca np. o prawa kobiet (feministki), prawa mniejszości sexualnych i innych etc., to był margines, - zresztą dość niewybrednie określany za plecami i to zarazem przez starszych działaczy, jak i młodzież. Ja np. poznałem Biedronia na pierwszym zjeździe FMSu Warszawskiego. Przegrał wtedy z kretesem wybory - bo go po prostu wycieliśmy w głosowaniu. Dlaczego...? Na pewno takie były porozumienia spółdzielcze, ale też nikt z nas prywatnie nie wierzył w żadne prawa mniejszości a z gejów, zwłaszcza po kieliszku, zdarzało się niewybrednie zakpić. A nazwać już kogoś gejem (gejem? Ja słyszałem mniej poprawne polityczne określenia), to była jak najbardziej obelga. ;)

Oczywiście nie wszyscy tak się zachowywaliśmy (i na pewno nie w kazdym gronie) - i na pewno też nie publicznie a prywatnie, ale piszę jak było - uwierzcie, byli w SLD, wśród młodzieżówki przynajmniej, bo w tym środowisku głw. się obracałem, - tacy, których bym z czystym sumieniem rekomendował do każdej dowolnej partii prawicowej, biorąc pod uwagę ich faktyczne a nie manifestowane na użytek publiczny poglądy. Jedyne co może nie przystawało do ideału takiego np. PiSmena to stosunek do Kościoła - bo nawet (zwłaszcza!) ci antypostępowcy miewali do niego stosunek, delikatnie mówiąc, antyklerykalny. Ale, aby było śmieszniej! Nie chcę wytykac palcem, ale jeden z tych, co raczej był poprawny politycznie i głosił bardziej postępowe farmazony, chciał mieć w przyszłości ślub kościelny i nie chciał się narażać przesadnie klerowi!;) Inny kolega też chciał mieć (i chyba teraz można już napisać, że miał!) ślub kościelny ;) Ot, i taka to była "lewica" wtedy. Całkiem sporo fajnych, ciekawych ludzi poznałem w tamtym czasie. Większości z nich jednak nie ma już obecnie w szeregach SLD od dawna. A niektórych od niedawna. Z tego co wiem, ostało się niewielu...

No ale, to dość osobista i chyba też nazbyt poboczna dygresja. Powiedzmy, że opisałem mniej więcej elektorat i skład osobowy SLD z okresu, w jakim ta partia była partią masową i miała zdolność do wygrywania wyborów, jak w 2001 r. Jak nadmieniłem, od odejścia Millera, partia mutowała coraz bardziej w mdły, pokraczny i coraz mniej strawny dla dotychczasowych "wyborców lewicy", byt, który można nazwać kolokwialnie "partią rowerów". Przyjęta pod rządami Napieralskiego frazeologia "Polskiego Zapatero" i lansowanie się na "partię rowerów" właśnie i innych "feministek", stało się przyczyną pogłebiającej się klęski tego konserwatywno-antyklerykalno-umiarkowanie-liberalnego-ekonomicznie ugrupowania pragmatyków. Co było tym śmieszniejsze, że frazeologia nadal nie szła w parze z rzeczywistością  - czego wyrazem były narzekania komunistki i feministki Nowickiej, czy utyskiwania geja Biedronia! I którzy finalnie odeszli z SLD i których do serca, też dość instrumentalnie, przytulił Palikot (z tą róznicą, że Palikot, choć również traktuje ich jak instrumenta vocale, to jednak ich do Sejmu wprowadził). W każdym razie powrót Leszka Millera zwiastuje, że SLD byc może będzie chciało wrócić do starej formy - jeśli tak, to ja na ich miekscu nie ścigałbym się z Palikotem, zostawiając mu Grodzkie, Nowickie i Biedroniów a także koszuklę "Jestem gejem/z SLD" oraz sztucznego k... w dłoni z atrapą broni, i zaczął walczyć o swój stary elektorat, który na prawdę, takich cudaków nigdy szczególnie nie trawił. 

A sam Leszek Miller? Cóż... To pragmatyk. I choć zgadzam się z Kisielem, że obrońcą cywilizacji łacińskiej trudno go nazwać, to co by o nim nie mówić, to jednak "michnikowszczyzna" (że pojadę tym razem Ziemkiewiczem) chciała go wdeptać w ziemię. A nawet, (jeśli wierzyć plotkom, których on sam nie dementował a które w mainstreamowych gazetach powielano), to być może maczała ona (szeroko rozumiana - bo i nie o Michnika osobiście pzecież chodzi) palce w katastrofie śmigłowca rządowego z nim na pokładzie! Przypomnę, że na pytanie indagujących go o to dziennikarzy, Miller odpowiedział kiedyś, że  nie zaprzecza, gdyż dotarły do niego takie informacje, że to mógł być zamach, ale że nie mając dowodów nie będzie takiej tezy głosił... Ciekawe, co? ;) Miller, to też niewątpliwie facet, któremu gen. Zacharski, ten od wybuchu afery Olina, wystawił "laurkę" - nazwał go mianowicie "byłym" (sic!) sowieckim szpiegiem o pseudonimi Minim! I w zasadzie tylko o nim z całej trójki bohaterów (on plus jeszcze Kwaśniewski i Oleksy byli wskazani jako agenci Sowdepii w Polsce) wypowiedział się pozytywnie - że Miller, jako jedyny, zerwał współpracę na początku lat 90 z Rosyjskim wywiadem!

O Millerze też wspominał JKM, a propos jakiegoś swego felietonu, że zapytał kiedyś pewnego wysokiego oficera wywiadu (a JKM i Najwyższy Czas mają wtyki w AW), co się stało z Millerem, czy się przewerbował - na temat jego zmiany polityki na proamerykańską. Na co rzekomo, zdaniem JKMa, ów oficer odpowiedział - tak, już kilka miesięcy temu! ;)

Millera można lubić, albo nie. Można się z nim zgadzać, albo nie. Osobiście, raczej go lubię, choć mi nie odpowiada jego obecna "proeuropejska" linia retoryczna (że tak to określę), ale też zdaję sobie z tego sprawę, że raczej w działaniu, gdyby przyszło co do czego, inaczej by się zachowywał, jak teraz głosi, piastując znów funkcje decyzyjne. No nie ważne - punkt widzenia widocznie zalezy od punktu siedzenia. Dajmy już mu spokój i wróćmy do Wielomskiego i Kisiela. Kisiel gani Wielomskiego też za pro-Jaruzelskie sympatie (vide zdjęcie z generałem) odmawiając komuś takiemu, kto najwyraźniej nie potępia Jaruzelskiego i sobie zdjęcia z nim cyka, prawa do mienienia się narodowcem lub konserwatystą. Tytułuje takowych mianem owych "Polaków komunistów", "praktykujących katolików o inklinacji peerelowskiej". No cóż... To wymaga szerszego komentarza na temat samego Jaruzelskiego i Stanu Wojennego. I znowu odwołam się do "Polskiej Rzeczypospolitej Specjalnej" \:

"W polityce liczy się to, „ile papież ma dywizji” (ew. pieniędzy), nie zaś, ilu wiernych zgromadził. Chrześcijanie zwyciężyli w Rzymie paląc świątynie pogan, nie zaś krzewiąc wiarę słowem, - bo kiedy tak czynili, stanowili „rozrywkę” dla Rzymian i „przekąskę” dla lwów. Dziś Kościół ma w Ameryce Łacińskiej tak wielu wiernych wcale nie dlatego, że misjonarze nieśli „prawdziwe słowo boże”, ale że konkwistadorzy mieli miecze, armaty i konie – to dlatego Indianie ulegli. Oni przecież też mieli swoich bogów i ich kapłanów a nawet królów i patriotów gotowych oddać życie za swoje przekonania i ojczyzny. I co się stało? Ci spośród nich, którzy tak myśleli, jak u nas „kombatanci Solidarności”, zginęli – a trzeba nadmienić, że Inkowie, Majowie, Aztekowie etc. mieli potężne miasta-twierdze oraz armie liczące wieleset tysięcy ludzi! A co miała tzw. „opozycja demokratyczna” w Polsce? Sztandary i hasła „Boże, my Twoje dywizje” – a to ci armia, doprawdy! Stalin by umarł – ze śmiechu! Indianie ulegli brutalnej sile i pokonała ich zaledwie garstka (liczebność oddziałów Corteza czy Pizarro nie przekraczała kilkuset ludzi), za to lepiej uzbrojonych awanturników i właśnie to był argument, który przeważył a nie liczebność tubylców czy ich duch do walki na swojej ziemi! Solidarność była jak ci Indianie – nawet przy wydatnej pomocy finansowej CIA i dużej liczebności jej członków (prawie 10mln!), i tak nie stanowiła realnego zagrożenia dla systemu władzy PRL. „Ciepłe słowa” Ryszarda Pipes’a tego nie zmienią: „Ruscy by weszli” – nie mogli inaczej. Dowodzi tego dobitnie przykład Węgier z roku 1956, czy Czechosłowacji z 1968 a nawet Gruzji z 2008. Nalegali na to bardzo silnie „sojusznicy” jak NRD (licząc na odzyskanie „ziem utraconych”). Amerykanie wtedy na pewno by nie wysłali ani jednej dywizji. Przyglądaliby się krwawej łaźni z radością i entuzjazmem, - nie mniejszym, jak ten a propos Afganistanu. W interesie USA było, aby ZSRR wykrwawił się, jak oni w Wietnamie, w serii wojenek na peryferiach swojego imperium. Ostatecznie to dzięki temu ZSRR zbankrutował. Ktoś, kto twierdzi inaczej, jest po prostu lunatykiem! Ew. kimś, kto legitymizuje swoją pozycję w ten sposób – tj. zależy mu na petryfikacji systemu opartego na legendzie Solidarności oraz Okrągłego Stołu."

oraz

"Patrząc tylko na mapę i abstrahując od nic nie wartych a podszytych politycznie hipotez „naukowców” i „dowodów” w postaci zarzekań (na pewno szczerych) Sowietów oraz „głodnych (i wewnętrznie ze sobą sprzecznych) kawałków” reprezentantów administracji amerykańskiej, jak cyt. pow. Ryszard Pipes, należy stwierdzić, że Polska miała kluczowe znaczenie dla istnienia sowieckiej dominacji w Europie Centralnej. Cała mocarstwowość II i III Rzeszy Niemieckiej, ZSRR etc. zasadzała się na wypełnieniu powstałej na początku XX w., ale realizowanej od setek lat, koncepcji geopolitycznej Heartlandu, wedle której, ten, kto panuje nad terytorium dzisiejszej Polski, ten zdobywa kontrolę nad Europą Centralną a ten, kto nad nią zapanuje, zapanuje na Eurazją i ten wreszcie będzie rządzić światem. Komplementarną (ale nie przeciwną, jak twierdzą niektórzy) wobec pow. jest teoria Rimlandu, tj. obrzeża światowej wyspy. Tę urzeczywistniały w historii Wielka Brytania oraz USA, dążąc do opanowania przyczółków w postaci baz morskich a w drugiej połowie XX wieku, także powietrznych, dla ich sił zbrojnych w kluczowych dla globalnego transportu, regionach. I tak, jak USA nie mogą pozwolić sobie, aby ktokolwiek na Pacyfiku opanował terytoria mogące służyć za bazy wojskowe i gotowe są każdego, kto wystąpi przeciwko ich dominacji tam, zbombardować bronią atomową (vide Hiroszima i Nagasaki), tak Rosjanie nie mogli pozwolić, aby Polska, będąca samym sercem Paktu, nie bez kozery zwanego „Warszawskim”, usytuowana w samym środku szlaków zaopatrzeniowych dla baz Armii Czerwonej w NRD, Czechosłowacji, czy na Węgrzech etc, by ten strategicznie usytuowany kraj, nagle „wywinął geopolitycznego kozła” i przeszedł na tę „drugą stronę mocy”. Każdy byle strateg, co choć pół godziny przegrał w Command and Conquer Red Alert na anachronicznym PCecie, wie to, czego „utytułowani pseudonaukowy z TV” już nie pojmują..."

a także

"Kiedy Jaruzelski wyprowadził czołgi na ulicę, oczywiście że działał na korzyść Sowietów – dzięki niemu nie musieli oni pacyfikować całego narodu i angażować pokaźnych sił i środków militarnych oraz policyjnych, siejąc przy tym w Polsce terror przez najbliższych kilka, (jeśli nie kilkanaście) lat. Ta interwencja wzmocniłaby opcję twardogłowych komunistów w ZSRR i przynajmniej opóźniła pierestrojkę a nawet mogła skutkować restauracją sowieckiego militaryzmu. To dlatego, obiektywnie rzecz ujmując, to my, jako Polacy, zyskaliśmy na tym dużo więcej, niźli Sowieci, że wprowadzono u nas Stan Wojenny. Nie utraciliśmy swojego państwa (i jego terytorium na rzecz NRD – gdyby dokonano interwencji, bardzo trudno byłoby potem wyprosić „nieproszonych gości”), oddając go we władanie wrogim etnicznie i ideologicznie, elementom (zewnętrznym i wewnętrznym), oraz nie wytracając daremnie kwiatu inteligencji polskiego narodu, który niestety, wychowywany był tradycyjnie tj. w myśl strasznej ideologii romantycznej. Mimo tego wychowania, dzięki interwencji Jaruzelskiego (tego oraz kolejnego zamachu stanu, gen. Kiszczaka dokonanego przy współpracy dawnej opozycji, - ale o tym poniżej), dziś owo pokolenie stanowi potencjał i rezerwuar, w łonie którego może się zrodzić alternatywna elita, która przejmie władzę i być może, że zaprowadzi właściwe porządki. Początkiem rezurekcji musi być naprawienie pojęć i zastąpienie szumnej i częstokroć antynarodowej ideologii romantycznej, tradycją pozytywizmu. Pragmatycy też są patriotami, nie mniejszymi od tych, którym tylko przelana krew była piękna. W hekatombie Narodu nie ma niestety niczego wzniosłego i nie można chwalić czynów, które ją sprowadzają, jak Powstanie Warszawskie, będące bezsensownym, choć nieporównywalnym w skali świata, aktem heroizmu narodu (i braku odpowiedzialności elit – w sensie militarnym, to było zabójstwo ludności cywilnej i prosowiecka przysługa).

Trzeba pamiętać, że „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” i do tego trzeba sprowadzić także tamtą chęć wzniecenia pożogi, tj. Solidarność. Bo nie może być najmniejszej wątpliwości, że Rosjanie sentymentów nie uznają i tak wtedy jak i w analogicznej sytuacji współcześnie, postąpiliby jednakowo – miażdżąc „niepodległościowe aspiracje Lachów”. Dzisiaj rządzący Federacją Rosyjską, obecnie jej premier, Włodzimierz Putin, to wychowanek pokolenia, które wówczas rządziło ZSRR. Były czekista, zasłużony oficer wywiadu, więc jak najbardziej, jego współczesne działania mogą nam rzucić światło na sposób myślenia oraz działania ówczesnych przywódców Związku Radzieckiego, do którego z silnym sentymentem zresztą nawiązuje. Współczesna Rosja, tak jak dawna ZSRR, ma swoje interesy i są one niezmienne. Jeśli coś im zagraża a niewątpliwie takim zagrożeniem są niepomyślne im zmiany w kraju, z którym Rosja/ZSRR graniczy, zawsze, jeśli nie mają lepszej alternatywy, interweniują zbrojnie. Tak było całkiem niedawno w Gruzji, która przecież miała „solidne gwarancje zachodu”. Ba!, którego rzekomo była sojusznikiem! I co się stało? Jakoś nikt, poza naszym prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego odpowiednikami z byłych SSR europejskich, nie podniósł wrzawy a i ta niestety przejawiała się w przekomicznych acz dramatycznych gestach. Jak już to nadmieniłem wielokrotnie cytując Stalina, w polityce liczy się to, „ile papież ma dywizji” gdyż to właśnie broń jest narzędziem rzeczywistej a nie deklaratywnej polityki. Dlatego, nie mając takiego narzędzia w rękach, Prezydent RP ad Gruzji a i nasza Solidarność lat 80, mogła co najwyżej pokrzykiwać. W obliczu wojny, zostałaby „na lodzie” – bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony kogokolwiek.

Pamiętajmy: Polska Ludowa nie była żadnym sojusznikiem dla USA w roku 1980, czy 1981 a nawet w 1991 nie! Nawet takim, jak Gruzja w 2008 r. nie byliśmy. Gdyby wtedy tłumy polskich robotników zrzeszone wokół Solidarności, posłuchały i uległy nastrojom, szerzonym przez tych, co śpiewali: „i na drzewach, zamiast liści, będą wisieć komuniści”, to Polacy zamiast warkotu czołgów dywizji NATO, z megafonów Radia Wolna Europa słyszeliby „wyrazy głębokiego poparcia”, jakie „narody wolnego świata, ślą uciemiężonemu Narodowi Polskiemu” a następnie nasi buńczuczni rodacy, wysłuchaliby pieśni zagrzewających ich do dalszej walki oraz pokrzepiające informacje, jak to Zachód walczy z ZSRR nakładając nań np. sankcję typu: „zabrania się członkom KPZR wstępu do sklepów Harrodsa w Londynie w dniu rumuńskiego święta narodowego, takiego lub innego” (to nie jest żart! Czerwona arystokracja wszystkich demoludów, lubiła wycieczki na zakupy i dawała na tyle dobrze zarobić „zachodnim kapitalistom”, że żal byłoby w dni powszednie im tego zakazywać!), czy jeszcze lepiej: „z powodu interwencji wojsk układu warszawskiego w Polsce, nakłada się limity eksportowe na kawior z bieługi oraz podnosi się nań cła”. Niczego więcej by się nasi nie nauczeni klęską wrześniową rodacy nie doczekali i po raz kolejny, zacierając łzy i zagryzając zęby, klęli by pod nosem. Tylko na kogo? Wilka (ZSRR), że ma kły, psa pasterskiego (wierni alianci? To chyba nie ta wojna, kiedy nam wierność przyrzekali), że zaspał, czy na samych siebie, za naiwność? Polacy, wychowani w duchu romantyzmu, niestety nie rozumieją tego, jak pojęcie „solidarności” rozumieją mieszkańcy krajów na zachód od Odry a i nawet na wschód od Bugu. Liczą się zawsze „dzięgi” i wspólne interesy. Dlatego na ZSRR żadne a zwłaszcza poważniejsze sankcje, nie zostałyby wtedy nałożone, tak jak w 2008 r. nikt się specjalnie, poza Polską i wyrugowanymi z rurociągu północnego, państwami bałtyckimi, oraz spauperyzowaną gazowo Ukrainą, nie przejął Gruzją. W tamtych czasach rudy metali tak jak były sprzedawane przez ZSRR, tak nadal wędrowałyby przez Finlandię na zachód. Nota bene, w ten sposób samym Amerykanom udało się zakupić dość tytanu, aby zbudować flotę hipersonicznych samolotów szpiegowskich SR-71 BlackBird. Gospodarka światowa to zespół połączonych naczyń i aby nie znaleźć się z ręką w nocniku, włodarze państw muszą dbać o to, aby ich ojczyzny miały takie gospodarki, że nie można będzie ich poświęcić w imię „wyższych celów”. Handlu z ZSRR, jako największym i wówczas najtańszym rezerwuarem zasobów naturalnych, jaki znał świat, nie można było ani wówczas, ani teraz, zaprzestać. ZSRR wytrzymałby te sankcje na pewno dłużej, niźli jego „wrodzy ideologicznie” partnerzy w interesach (z dzisiejszą Rosją jest już troszeczkę inaczej, ale to Europy nie stać teraz na takie sankcje)."

I ja właśnie w tym kontekście widzę Jaruzelskiego i Stan Wojenny. W tym kontekście widzi go też część Narodowców, którzy mają korzenie ONRowskie (vide PAX). Tak widział go też m.in. Maciej Giertych z LPRu - wwspółwskrzesiciel Młodzierzy Wszechmpolskiej, który w PRL popierajał Jaruzelskiego i Stan Wojenny. Tak też, bez nienawiści, widzi go np. Janusz Korwin-Mikke. Tak widzą go też "patrioci PRLu" - czyli dość specyficzna grupka "Polaków komunistów", "praktykujących katolików o peerelowskich inklinacjach", którzy w PRLu zdecydowali się wstąpić w szeregi PZPRu i wybrać mniejsze zło - "ludową", ale jednak, Ojczyznę i budowac taką "realną Polskę - taką, jaka ona była (że teraz Jaruzelskim pojadę).a którym dzisiaj, w III RP, część "Styropianowych Bohaterów" tamtych dni, odmawia czci i honoru, wyzywając ich od najgorszych. Ja tego nie czynię. Dla mnie każdy Polak Patriota - czy z lewa, czy z prawa, jest mi bliski. I choć sam jestem przesiąknięty ideą romantyzmu, staram się postrzegać rzeczywistość pragmatycznie. Dlatego pytam Mości Kisiela, czyja też jestem, jak WIelomski, "Polakiem komunistą"? ;)

Dodam, że dziś jestem raczej stronnikiem PiSu a konkretnie samego Jarka Kaczyńskiego - na przekór Kisielom tego świata;) I w nadziei, że wreszcie uprzątnie ten rozje...k, jakim się niestety stała Polska (vide moja non stop wzmiankowana Polska Rzeczpospolita Specjalna).

Pozdrawiam!

Radosław Herka

 

neosofista
O mnie neosofista

Homo homini lupus est

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka