neosofista neosofista
852
BLOG

Dlaczego walka z globalnym ociepleniem to humbug i czemu to służy

neosofista neosofista Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

Nie jest moją intencją podważać tym tekstem hipotezy, ani że istnieje globalne ocieplenie, ani że człowiek ma na nie wpływ. To samo z siebie wyjdzie i tak na końcu, kiedy wyjaśnię Państwu ten mechanizm. Chcę się właśnie skupić na nim - na wymiernych skutkach owej walki, analizując to, czym się ona wyraża? I chcę to przedstawić w sposób najprostszy - niejako "łopatologicznie", tak, aby to każdy zrozumiał. Bowiem wielu już dziś to intuicyjnie odczuwa, (że ktoś tu "robi nas w konia"), ale wciąż nie rozumie jak ani dlaczego? I choć wielu "wie o co chodzi", to nie umie tego wyjaśnić. Ja zaś, - ośmielam się to twierdzić, - umiem i niniejszym to czynię! 

Niejako kontynuując poprzedni mój post, w którym postawiłem propozycję przedłożenia przez Polskę propozycji Prezydentowi USA, D. Trumpowi oraz przedstawicielom Państw Trójmorza na Konferencji 6 lipca br. w Warszawie, do przekształcenia Północno-Amerykańskiej-Strefy-Wolnego-Handlu w konkurencyjną wobec Unii Europejskiej alternatywę: Pólnocno-Atlantycką-Strefę-Wolnego-Handlu, (dziś, póki co, traktując ją jeszcze jako element naszej strategii negocjacyjnej z Komisją Europejską w sporze o tzw. "uchodźców" oraz "w dyskusji na inne drażliwe tematy"), muszę wyjaśnić wątpliwości, jakie się pojawiły pod tym mym wpisem u niektórych czytelników, a dot. rzekomej abstrakcyjności tego pomysłu i zależności Polski od gospodarki Niemiec. Najlepszym punktem wyjścia do tego celu - wyjaśnienia, dlaczego moja koncepcja jest i będzie atrakcyjna dla USA, Polski i pozostałych państw Trójmorza, uważam że może być wyjaśnienie kwestii, czemu i komu służy walka z tak zwanym "globalnym ociepleniem" a komu i dlaczego ona nie służy? Oraz dlaczego USA pod wodzą Donalda Trumpa wycofały się z tzw. "Porozumień Paryskich"?

Cena dobrobytu

W Starożytnym Rzymie w II w p.n.e. żył pewien obywatel, patrycjusz, polityk, ale także sędzia: Lucjusz Kasjusz Longinus. Zasłynął on i przeszedł do historii jako twórca paremii: "Kto korzysta, ten zbrodnię popełnił" - stosowanej do dziś dnia w kryminalistyce przez śledczych. Proponuję więc Państwu małe śledztwo, które przeprowadzę z Państwa udziałem - w roli widzów. Na wstępie, pierwszy pytanie: Czy wiecie Państwo czym się różni tzw. "eurosocjalizm" od "socjalizmu"? Czyli czym się różni Unia Europejska od Związku Radzieckiego? I nie, nie chodzi mi o formę wyłaniania rządów, sprawowania władzy i ucisk obywatela przez państwo, ani też o szczytne ideały - które raczej łączą oba systemy, niźli je dzielą. Chodzi mi o to, czym się między sobą różnią gospodarczo? Wiecie? Że niby w Unii panuje kapitalizm a w ZSRR socjalizm? Więc jednak nie wiecie! A zatem uważajcie! Wyjaśnię!

Można to ładnie przedstawić na przykładzie dogmatu ceny. W obu przypadkach ceny są regulowane. Ten "klasyczny socjalizm" zna pojęcie "ceny maksymalnej" - czyli czegoś po prostu nie można było sprzedać drożej, jak narzucona przez regulatora (państwo) cena. I to niezależnie od tego, jakie były koszta wyprodukowania i dostarczenia towaru konsumentowi. A że często były wyższe od narzuconej ceny detalicznej (cena maksymalna) oraz państwo sprawowało monopol nad środkami produkcji, przeto wszystkiego brakowało (gospodarka niedoborów) - do tego stopnia nawet, że wszystko było na kartki a na pułkach w sklepie stał jedynie ocet. Jeśli ktoś mimo tych zakazów to robił, narażał się na zarzut (kryminalny!), "spekulacji" - za co jeszcze za PRLu szło się do więzienia! Ba! Nawet wykonywano za to wyroki śmierci wtedy - patrz niesławna "Afera mięsna". Działo się tak i dzieje się nadal (patrz Wenezuela),  jeśli ktoś próbuje narzucać odgórne "sprawiedliwe" ceny i generalnie, zarządzać gospodarką, jakby wywijając cepem.

Kapitalizm oparty jest na doktrynie wolnego rynku - gdzie cena jest wypadkową sił popytu i podaży. W socjalizmie tego nie ma. Jest za to odgórne planowanie (gospodarka centralnie planowana) i wiara w to, że można ten świat zorganizować wedle owego "sprawiedliwego" i "mądrego" planu. Wolny rynek zaś nie może istnieć, bez wolnej konkurencji i swoistego "nieładu". Jeśli ktoś produkuje za drogo, to znika z rynku - bo wypiera go ktoś inny, kto produkuje taniej towary lepszej lub takiej samej jakości. O wszystkim decyduje konsument a państwo nie reguluje gospodarki. Dlatego nieprawdą jest, że w Unii panuje kapitalizm - choć rzeczywiście, panuje w niej dobrobyt. To coś pośredniego, między kapitalizmem a socjalizmem, co ludzie dość intuicyjnie nazywają per "eurosocjalizm" a który w przeciwieństwie do socjalizmu klasycznego jest subtelniejszy, ale summa summarum, ostatecznie nie różni się od niego aż tak bardzo...

Eurosocjalizm dla odróżnienia zna pojęcie "ceny minimalnej" - czyli czegoś po prostu taniej nie można kupić ani sprzedać, jak narzucona odgórnie cena. Osiąga się to albo przez nakładanie podatków (cła, VAT, akcyza) i najłatwiej to prześledzić poprzez cenę papierosów, alkoholu lub paliwa - je bowiem każdy z nas pewnie kiedyś kupował i wie, ile one kosztują oraz jak drożały (wraz ze wzrostem nakładanych nań podatków), albo poprzez dopłaty bezpośrednie lub regulowane ceny skupu - to głównie rolnicy tego doświadczają bezpośrednio i mogą potwierdzić. W obu przypadkach osiąga się ten sam cel. Reguluje się i de facto podnosi cenę, także w przypadku dotacji - choć te dają złudzenie, że nabywa się coś taniej. Nie jest to jednak prawdą, bowiem tylko przenosi się ciężar finansowy z jednej kieszeni w drugą (nie ma nic za darmo i zawsze na końcu płaci podatnik/ konsument. Jeśli nie kupując relatywnie tanią bułkę, to płacąc zawyżony rachunek za energię - np. paliwo do auta, gaz w kuchence lub prąd).

Przez blisko 50 lat Keynsizmu, (począwszy od lat 30 XX wieku), działało to nawet sprawnie w warunkach gospodarek (względnie) zamkniętych i bez wolnej konkurencji rozwiniętych przemysłowo krajów. Zwłaszcza w Europie, gdzie ten mechanizm szczególnie się rozwinął, pozwalało to elitom stabilizować ceny i finansować stabilny wzrost płac, odpowiadający aspiracjom społecznym klas pracujących przy jednoczesnej presji nawisu inflacyjnego (ceny zawsze rosną wraz z płacami, równoważąc de facto wzrost płac i zapobiegając nadmiarowi pieniądza na rynku). Doprowadziło to finalnie, z jednej strony do tego, że państwa Europy Zachodniej stały się "państwami dobrobytu", ale z drugiej, sprawiły, że ceny dóbr przemysłowych wytwarzanych w ich krajach stały się relatywnie drogie. Bo przecież w cenie samochodu, czy lodówki są ukryte wszystkie koszta producenta. Ale wtedy jeszcze nie był to problem. 

Świat jednak się "niestety" globalizuje. Pół biedy, jeśli się to odbywa miedzy krajami o względnie równym poziomie dobrobytu (kompensowanym cłami etc.) albo między tymi krajami panuje cywilizacyjna przepaść, między którymi nie zachodzi emigracja zarobkowa - z jednej strony są kraje uprzemysłowione a z drugiej, oddzielone od nich naturalnymi barierami, jak morza, kraje trzeciego świata, stanowiące rezerwuar surowcowy a w perspektywie także, rezerwuar taniej siły roboczej. Wolny handel wtedy aż tak nie szkodził. Pozwalał drenować państwa rozwijające się z ich zasobów oraz stanowił dla państw rozwiniętych, rynek zbytu. Trudno też przenieś fabrykę elektroniki z kraju rozwiniętego, na przysłowiowe zadupie. Aby produkować Hi-Tech potrzeba odpowiedniej infrastruktury, (fabryki, elektrownie je zasilające, drogi, tory oraz mosty) a także wykształconych kadr - lokalnych pracowników. To wszystko kosztuje i nie łatwo pokonać bariery rozwojowe. A przynajmniej kiedyś tak było. I stanowiło to przeszkodę do przenoszenia wiedzo-, kapitało- i energochłonnej produkcji przemysłowej zagranicę.  

Dlatego wolny handel był rozwijany i narzucany przede wszystkim przez USA i kraje rozwinięte w ich interesie. Ponadto USA były i są emitentem waluty rezerwowej świata (dollara), za której to przyczyną USA są największym beneficjentem wolnego handlu (choć dziś bywają też jego ofiarą - ale o tym później). Dziś jednak wolny handel i spowodowany nim brak barier mimowolnie sprawił, że powstał też "rynek państw" swobodnie ze sobą konkurujących. Niższe koszta pracy, niższe podatki etc. spowodowały, że stopniowo zaczęto przenosić doń produkcję (lub przynajmniej centrale zarządów - choćby tylko na papierze, patrz optymalizacja podatkowa). Na początku był to tylko przemysł lekki - np. tekstylny. Generalnie produkcja tzw. pracochłonna i nie wymagająca dużych nakładów kapitału ani wiedzy. To jeszcze nie stanowiło problemu a nawet było korzystne z perspektywy państw rozwiniętych, gdzie tego rodzaju produkcja, na skutek wysokich kosztów płacy, przestawała być po prostu opłacalna.

Taniej po prostu i lepiej było przenieść fabrykę koszulek lub butów zagranicę i sprowadzić następnie ten towar za przysłowiowe grosze, jak produkować go u siebie. Korzystali na tym zarazem producenci oraz pośrednicy, maksymalizując swoje zyski, jak i konsumenci, płacąc mniej za towar, który wyprodukowany w ich kraju musiałby kosztować dużo drożej. A w dodatku zwolnione w ten sposób siły produkcyjne (głównie robotnicy), można było przekwalifikować i zaprzęgnąć do innej, bardziej efektywnej pracy. Niejako win-win game. Wszyscy, no może poza tymi robotnikami w fabrykach tekstyliów na zachodzie, którzy nie umieli się szybko przekwalifikować i odnaleźć na rynku pracy, byli więc zadowoleni. I byłoby tak nadal, gdyby tak pozostało. Niestety. Problem pojawił się dość niespodziewanie w latach 90! 

Gdzie się podziała dziura ozonowa?

Pamiętacie państwo jak w latach 90 XX wieku straszono ludzi "Dziurą ozonową"? I co się z nią stało? Zlikwidowano freon i ona też zniknęła? ;) No bez żartów! Otóż problemem wtedy okazały się państwa byłego bloku wschodniego i postępująca weń transformacja ustrojowa. Nagle, niejako z dnia na dzień, rozpadło się wielkie imperium i ich satelity. Nie były to wcale (tak) zacofane cywilizacyjnie, pozbawione przemysłu kraje, jak postkolonialne kraje trzeciego świata. Wręcz przeciwnie - były to kraje dysponujące pokaźnymi mocami produkcyjnymi i mogące świadczyć produkcję nie tylko pracochłonną i nie wymagającą kapitału, ale także, przestawiając się na potrzeby gospodarek rynkowych, zacząć świadczyć produkcję energo- wiedzo- i kapitałochłonną. Czyli np. produkować przywołane pow. dziurą ozonową lodówki. Jak w soczewce można to było zobaczyć na przykładzie Niemiec - i zjednoczenia dwóch systemów gospodarczych: RFN i NRD.

NRD, wbrew temu, co się dziś twierdzi, posiadał rozwinięty przemysł i stanowił pod wieloma względami poważną konkurencję, dla przemysłu zachodnioniemieckiego i nie tylko - dla całego EWG. Z dnia na dzień stał się częścią tego systemu naczyń połączonych (Europejska Wspólnota Gospodarcza) i unaocznił wszystkim skalę nowego problemu z jakim przyjdzie się wkrótce zmierzyć zachodnim gospodarkom dobrobytu. W byłym NRD można było produkować i sprzedawać na Zachód (patrz zjednoczenie Niemiec) np. wzmiankowane lodówki, za maksymalnie 1/5 ich ceny na zachodzie. Patrząc z perspektywy wszystkich koncernów, przecież to musiało wywołać grozę! Zagrożone były ich fabryki, rynki zbytu, cały system społeczny budowany na keynsizmie - pełnym zatrudnieniu i systemie opieki socjalnej dla niepracujących. Tylko, w jaki sposób "stłamsić to" zagrożenie i ocalić swoje miejsca pracy, nie narażając się - z jednej strony na zarzut ordynarnego wycinania konkurencji a z drugiej, odbierania obywatelom prawa wolnego wyboru i możliwości kupowania czegoś taniej (lud jest przecież ciemny i nie zrozumie, że podcina własna gałąź)?

Dziura ozonowa to był swoisty eksperyment. Freon był tanim gazem przemysłowym wykorzystywanym w produkcji i utrzymaniu urządzeniach chłodniczych. Patenty bodajże firmy Dupont przestały go chronić jeszcze w latach 80 i każdy mógł z niego korzystać do woli. Ale to nie był problem. Tzw. trzeci świat nie miał własnego przemysłu i stanowił rezerwuar surowców oraz taniej siły roboczej. Nawet jeśli gdzieś tam w świecie, np. w Indiach, ktoś chciał budować przemysł kapitało- wiedzo- i energochłonny, np. ciężki, to jego budowa i tak była oparta o technologie sprzedawane przez koncerny Europy Zachodniej i USA i na ich licencji. Opłaty licencyjne, patentowe oraz inne, przy ograniczeniach eksportowych (np. brak licencji na odsprzedaż zagranicę), dostatecznie regulowały rynek i dawały zarobić zachodniemu przemysłowi. Ale to się zmieniło właśnie wtedy. Dotychczas produkcja za Żelazną Kurtyna nie stanowiła problemu, co jednak począć, kiedy ta kurtyna się nagle zwinęła? Jak powstrzymać konkurencję?

W latach 90 skupione w okół WTO (Światowej Organizacji Handlu) kraje rozwinięte stanęły przed pierwszym straszliwym widmem (zwiastunem), drenażu własnego kapitału i załamania się eksportu u siebie, albo... Albo znalezienia jakiegoś "patentu" na ochronę własnego rynku, który da się "sprzedać" ludziom. I tym "patentem" okazała się własnie (między innymi - bo były inne, na czele z planem Sorosa-Sachsa-Balcerowicza), "ekologia" - dość perspektywiczna, oraz wówczas walka z freonem. Skutecznie - w wyniku zastosowanej przez państwa rozwinięte propagandy, udało się wycofać z rynku produkt popularny i tani i zastąpić go drogim i specyficznym, którego produkcję obejmują już aktualne patenty. Co więcej - udało się to zrobić nie tylko na własnym rynku, ale też przymusić kraje rozwijające się do przyjęcia nowej technologii i wycofania starej. Pod pozorem porozumień handlowych (marchewka) i groźbą rozmaitych sankcji (kij). Miało to miejsce głównie w Europie.

Niemiecka Mitteleuropa a USA

W efekcie rozmaitych, wielotorowych zabiegów państwa zachodnie osiągnęły sukces. Ich beneficjentem były głównie Niemcy, Francja i Włochy - najbardziej uprzemysłowione kraje na kontynencie europejskim. Sukces polegał z jednej strony, na przekształceniu terytorium Europy Środkowej w obszar stabilności geopolitycznej, a z drugiej, na uczynieniu zeń obszaru ekspansji i eksploatacji ekonomicznej, na którym występują co najwyżej średnie (Polska) a dominują małe państwa o gospodarkach słabo uprzemysłowionych, głównie rolnicze których gospodarki są komplementarne wobec w/w gospodarek i świadczące usługi na ich rzecz. Było to w istocie rozwinięciem i realizacją planu Frederyka von Naumanna z okresu I Wojny Światowej o nazwie "Mitteleuropa" (czyli Europa Środkowa). Biblia uczy: "po owocach ich poznacie" i trudno zakwestionować fakty. Polska stała się swoistym "kondominium rosyjsko-niemieckim" - jak Ją nazwał swego czasu Premier Jarosław Kaczyński. Likwidowano całe gałęzie przemysłu i przekształcano nas w peryferium Niemiec.

Jednym z narzędzi trzymania nas i państw nam podobnych "w ryzach", jest własnie polityka klimatyczna. To ten sam patent, co z freonem. Ale dotyczy już całych gospodarek i całego sektora energetycznego - od którego zależy konkurencyjność całej gospodarki. Nie bez kozery jest forsowany głównie przez Niemcy i nie bez przyczyny to Angela Merkel najgwałtowniej zareagowała na decyzję Donalda Trumpa o wycofaniu się z Porozumień Paryskich dot. ograniczenia emisji CO2. Prawdą jest, że na opodatkowaniu powietrza (rzecz niebywała - przytaczana ongiś jako anegdota i swoisty "ideał" fiskalizmu), korzystają przede wszystkim Niemcy. I nie ma większego znaczenia, że jakieś tam Chiny, czy Indie nie przestrzegają go wcale. Tu chodzi o to, że jeśli USA się wycofają - a właśnie to uczyniły, to pozbawiają Niemcy argumentu do stosowania szantażu ekologicznego na forum międzynarodowym. A szantaż ten służy tylko jednemu celowi: utrzymaniu produkcji przemysłowej w Niemczech, których gospodarka (i system społeczny) oparte są na eksporcie i wzroście produkcji przemysłowej. Produkują drogo. I nie są w stanie konkurować ceną i kosztami. Dlatego chcą zmusić konkurencję, aby produkowała tak samo drogo, albo drożej, jak oni sami.

Donald Trump i USA są jednak w innej sytuacji. My też mamy rozbieżne z Niemcami interesy. Przede wszystkim USA mają walutę rezerwową świata - Dollara. To daje im większe pole manewru. Poza tym, wciąż mogą tanio (relatywnie) produkować - bowiem nie inwestowali zysków z prowadzenia polityki keynsowskiej w tzw. "strukturę społeczną" - czyli mówiąc wprost, w socjal. Interwencjonizm państwowy w USA przejawiał się militaryzmem i rozwojem nowych technologii zbrojeniowych. Koszta pracy w USA są dziś wciąż nawet 2x niższe, jak w Niemczech. Co więcej, siła nabywcza tych pieniędzy jest wyższa. Wystarczy porównać ze sobą ceny samochodów - chociażby niemieckich. To nie jest trudne, wystarczy wejść na strony VW, Audi, Mercedesa czy BMW - dealerów tych aut w USA oraz w Polsce chociażby. Cena tego samego modelu tej samej marki auta jest w USA nawet 2x niższa (przy czym w wyższym nierzadko standardzie wyposażenia), jak w Polsce! A cena detaliczna tego samego auta w Polsce i Niemczech (niezależnie od różnicy w wysokości stawek VAT i innych podatków między oboma krajami), jest taka sama! 

Z czego to wynika? Z tego, że Niemcy chcąc sprzedawać swoje produkty na rynku amerykańskim - największym rynku na świecie, - musiały zejść z ceną i dostosować ją do tamtejszych realiów. Inaczej nie mogłyby konkurować. Jednocześnie nie stać ich, na oferowanie tych samych produktów w takich samych cenach na rynku wewnętrznym - znaczy się, Europejskim. Gdzieś muszą przecież sobie to kompensować...

Podsumowanie

Tak, wiem, że upraszczam i skracam swój wywód. Ale właśnie zdałem sobie sprawę z jego rozmiarów i czasu, jaki nań już poświęciłem. Tego, że im dłuższy tekst, tym mniej przyswajalny oraz z tego, że za dużo chcę wyjaśnić na raz. Nazbyt przekrojowo opisywać i że z tego zaczyna się wyłaniać jakaś efemeryda pracy publicystycznej z (pseudo) akademicką. A przecież nie o to mi chodziło. Chciałem zbudować narrację i wyjaśnić coś moim zdaniem oczywistego i dla wielu z nas intuicyjnego, w sposób w miarę obrazowy. Uchwycić istotę rzeczy. A jest nią właśnie cena. Cena, która definiuje i determinuje aktorów sceny geopolitycznej: Niemcy, Europę, USA i cały świat - sytuując też w tej mozaice także nas. To w imię cen wybuchają wojny (żeby tylko handlowe) i to dla ich obrony tworzy się rozmaitą propagandę, mającą uzasadniać podejmowane kroki i restrykcje. 

Kraje zachodu, zwłaszcza Europy Zachodniej nie potrafią już po prostu produkować tanio. A nawet, gdyby mogli - to koszta społeczne takiego "przestawienia" byłyby dlań tragiczne. Z dnia na dzień rozpadłyby się ich systemy socjalne a nawet polityczne. O wiele taniej i korzystniej jest więc zmuszać innych do przestrzegania wyśrubowanych norm, jak zacząć zeń wolną konkurencję. Że nie da się zresztą tego narzucić inaczej, jak w drodze wybiegu - pretekstu, jakim w istocie rzeczy jest "walka ze zmianami klimatu". Z prawdziwie pojmowana ekologią, kwestia emisji CO2 naprawdę nie ma nic do rzeczy. Tu chodzi tylko i wyłącznie o przemysł i miejsca pracy. Aby je zachować w krajach uprzemysłowionych. Aby z jednej strony móc eksportować swoje produkty a z drugiej, ograniczać napływ konkurencyjnych - "nieekologicznych". I aby ci, co mogliby się wzbogacić na tej "nieekologicznej" i "nieuczciwej" konkurencji, nie wyrośli za bardzo - na zasadzie, którą sformułował skądinąd też Niemiec: Karol von Clausewitz. Że siłę państwa mierzy się słabością jego sąsiadów.  

Dzisiaj mamy niebywała okazję - koniunkturę światową. W której Niemcy - nasz boa dusiciel, który nas uzależniał od siebie i który od czasu zakończenia II Wojny Światowej był lojalnym partnerem USA, - światowego Hegemona, za co był wynagradzany koncesją m. in. na to duszenie nas i eksploatowanie przez ostatnich 25 lat (w następstwie/ zastępstwie ZSRR), zaczyna stanowić obciążenie i zagrożenie dla tegoż Hegemona. I właśnie dlatego przedstawiona przeze mnie propozycja budowy NAFTA+ - czyli Północno-Atlantyckiej-Strefy-Wolnego-Handlu nie jest pozbawiona racji. Poza wymiarem stworzenia realnego zagrożenia dla Niemiec, (co może być korzystne i leżeć w interesie zarazem USA jak i Polski) stwarza też szanse na rozwój i wymianę gospodarczą między regionami, które obecnie praktycznie ze sobą takiej wymiany handlowej nie prowadzą. Co więcej, Meksyk, jako kraj trzeciego świata, dla USA stanowi zagrożenie o wiele większe pod względem groźby przenoszenia miejsc pracy z USA do Meksyku, jak Polska i kraje Trójmorza. Nasze gospodarki nie są względem siebie konkurencyjne (nie licząc może rolnictwa i GMO - ale ten margines można jakoś obejść).

Dlatego podtrzymuję to, co napisałem w mej poprzedniej notatce! Tym zaś, co nie do końca są ukontentowani kwestią wyczerpania tematu niniejszej tj. "Dlaczego walka z globalnym ociepleniem to humbug i czemu to służy" polecam mój tekst z grudnia 2009 r. pt. "Ekologiczny humbug", opublikowany pierwotnie na mym blogu w nieistniejącym już serwisie pardon.pl, a który następnie, w 2011 r. reprintowałem na niniejszym blogu pod adresem:

http://neosofista.salon24.pl/281261,ekologiczny-humbug

Wierzę, że jego lektura Państwa zadowoli.

Radosław Herka

neosofista
O mnie neosofista

Homo homini lupus est

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka